czwartek, 13 grudnia 2018

Grzesznicy


Grzesznicy

Północne Włochy są piękne o każdej porze roku, szczególnie, gdy niebo jest bezchmurne, a księżyc świeci tak jasno jak tamtej nocy. Pamiętam, gdy widziałem twarze wszystkich zgromadzonych. Wykrzywione w grymasie nienawiści i pogardy. Patrzyli na nas nie jak na ludzi, a bardziej jak na kreatury gorsze od zwierząt. Z przodu tłumu stał półślepy kapłan łgarz, który żywo gestykulując, głosił mądrości biblijne i słowa potępienia. Teraz zdawał się człowiekiem cnotliwym i bogobojnym, jakby pisma świętych znał na pamięć lub nawet asystował przy ich spisaniu. Nie miało to jednak odzwierciedlenia w czynach. Nazywał się Damiano, pochodził chyba z okolic Florencji, jednak lokalnym proboszczem był już od dziesięcioleci. Ludzie polegali na nim, widząc w nim człowieka bożego, osobę niezłomnych zasad. Z ochotą przekazywali w jego ręce datki, które miały wspomóc Kościół i umożliwiać mu rozwój. Bywałem jednak niejednokrotnie na plebanii, kiedy służyłem za pośrednika naszego feudała, któremu wiernie służyłem. Widziałem cały przepych, w którym żyli duchowni w swej „skromności”. Na stołach zawsze można było znaleźć łabędzie, pawie i przepiórki, figi, daktyle, wina oraz wiele innych delikatesów. Nie brakowało im nigdy soli, cukru, różnych ziół, zaopatrzeni byli nawet w odrobinę szafranu. Jedli niekiedy lepiej niż nasz pan, który sam chętnie dokładał do tego zbytku. Bardzo dbali też o wystrój. Poza kolorowymi witrażami i ornamentami kościół posiadał piękny, bogato zdobiony ołtarz, zrobiony przed laty na specjalne zamówienie oraz ogromny krucyfiks, wyrzeźbiony ręką znakomitego artysty. Nie mogę powiedzieć, że kościół nie dawał niczego lokalnej społeczności. Zatrudniał ubogie kobiety do pomocy w kuchni, biednych mężczyzn do prac wymagających pewnej tężyzny fizycznej lub ogólnej zaradności, a nawet sieroty i wiejskie dzieci do sprzątania w świątyni oraz na plebani. Ojciec Damiano nie miał jednak nigdy wysokiego zdania o prostym ludzie i wypłacał pensje umożliwiające przeżycie, jednak niepoprawiające w dużym stopniu sytuacji materialnej tych ludzi. Ponadto krążyły plotki na temat intymnej relacji, jaką miał on utrzymywać z niektórymi parafiankami. Ksiądz Ivo – wikariusz – był człowiekiem zupełnie innym, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Zdawał się znaczenie bardziej wrażliwy na problemy prostego ludu. Raz nawet podsłuchałem niechcący, gdy kłócił się z proboszczem o pieniądze oraz na co są one przeznaczane i o sytuację Kościoła. Szkoda, że ojciec Ivo jakiś czas temu wstąpił do franciszkanów i nas opuścił.
Proboszcz stał teraz dumnie obok wioskowej straży, odpowiedzialnej za nadzór nad całym widowiskiem i pomagającej w organizacji. Ubrani byli porządnie, bardziej jak wojsko niż chłopi, jednak po wyrazie twarzy i zachowaniu łatwo było poznać, że to ludzie prości, którzy nie grzeszyli inteligencją. Wyglądali trochę jak zwierzęta, które długo głodowały, lecz wreszcie zostały puszczone wolno i szybkim tempem rzuciły się do koryta. Ich świńskie oczka i bezwstydne uśmiechy paliły mą duszę bardziej niż płomienie. Wyglądali na dumnych ze swoich dokonań, jakby nie chodziło tu o spalenie dwóch „grzeszników”, a co najmniej egzekucję samego Heroda. Byli to głównie ludzie podli i chciwi. Większość z nich nadużywała swojej pozycji do zaspokajania własnych, samolubnych potrzeb. Niewielu z nich faktycznie czuło, że służy jakiejś idei, by strzec ludzi, dbać o porządek i sprawiedliwość w wiosce. Ci, którzy naprawdę do czegoś się nadawali, najczęściej szybko przechodzili na bezpośrednią służbę dla naszego pana przyjmującego dobrych ludzi z otwartymi ramionami. Tuż za plecami strażników stała cała lokalna starszyzna. Większość ściskała w dłoniach różańce lub krzyże, a wszyscy w ogromnym skupieniu słuchali księdza i przytakiwali każdemu słowu z ust jego.
- Pismo rzecze: „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli.”
Ludzie wtórowali mu wrzeszcząc słowa, które w każdej innej sytuacji uznane zostałyby za bluźnierstwa, ale w tych okolicznościach spotykały się nawet z aprobatą duchownego. To byli nasi sąsiedzi. Wielu z nich w przeszłości nigdy nie powiedziałoby o nas złego słowa. Temu pomogłem kiedyś w kryciu dachu, tamtemu mój ojciec zeszłej jesieni pożyczył narzędzia, a dzieci tamtych moja matka niejednokrotnie częstowała swoimi wypiekami. Razem z nimi pracowaliśmy w polu, spotykaliśmy się przy jednym ognisku i chodziliśmy do jednej świątyni. Wychowywaliśmy się na jednej ziemi i żyliśmy razem. Nagle, jakby ktoś rzucił na wieś naszą zły urok, stałem się dla nich obcym. Nie widzieli już we mnie uczciwego człowieka, giermka naszego pana, syna kowala, jedynie zagrożenie. Żaden z nich nie widział nigdy na oczy wiedźmy, diabła. Słyszeli jednak bardzo dużo o tych stworach z piekła rodem i zepsuciu, które rzekomo szerzyły, a ponieważ nie mieli żadnego z nich pod ręką, musieli zadowolić się nami. Szybko zresztą przypisano nam również wiele innych „zbrodni”. Według zebranej tłuszczy byliśmy odpowiedzialni za nieurodzaj, przymrozki, suszę, czyraki, a nawet kwaśnienie mleka. Każdy kolejny zarzut był jeszcze bardziej oryginalny od poprzedniego. Nawet mimo bólu kąciki moich ust mimowolnie się unosiły, gdy zmuszony byłem słuchać tego bełkotu.
- „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą.”
Nieliczni stali z boku i chyba współczuli nam, płonącym na stosie. Odwróceni byli plecami lub bokiem. Woleli nie patrzeć niż reagować… jednak trudno ich winić. Kościół nie pozostawiał złudzeń. Wszelka forma sprzeciwu była natychmiast tępiona, a każdy odstępca uznawany za heretyka i unieszkodliwiany z zatrważającą bezwzględnością, i okrucieństwem. Zabawne, że im częściej ktoś bywał w świątyni, tym głośniej krzyczał i mocniej nienawidził. Spośród zebranych jedynie nieliczni czuli, że coś jest nie tak i Jezus nie to miał na myśli, gdy mówił o Bożym miłosierdziu. Ksiądz dalej mówił swoje, a ja myślałem o innych wersach, które nieraz słyszałem przecież w tym samym kościele. Jezus rzekł: „A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz? Albo jak powiesz bratu swemu: Pozwól, że wyjmę źdźbło z oka twego, a oto belka jest w oku twoim? Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło z oka brata swego.” Czy wszyscy zapomnieli o przykazaniu miłości? Jeszcze raz wytężyłem wzrok i przyjrzałem się zgromadzonym. Było mi tak gorąco i robiło mi się ciemno przed oczyma, ale chciałem być pewien. Wiedziałem, że pana wśród nich nie będzie. Ze swoimi ludźmi ruszył chyba na wojnę, pomóc jakiemuś krewnemu. Myślałem, że może dojrzę gdzieś swoich rodzicieli, ale wtem sobie przypomniałem, że grzebaliśmy ich tydzień temu i całą wsią zebraliśmy się wtedy na pogrzebie. Ich dusze też wydawały się nieobecne, pewnie wejść już zdołały do nieba. Tydzień temu? Teraz wydawało się to tak odległe. Kiedy były te czasy i kto je odebrał? Gdzie podziali się ludzie, co ze mną płakali, zapalali świecie, kopali w ziemi i składali kwiaty? Kim byli ci, którzy stali przede mną?
- „Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.”
W ostatnich chwilach swojego żywota nawet nie myślałem o nienawiści. Mój umysł trochę błądził, jednak starałem się jeszcze zachować przytomność. Wszystkie negatywne myśli kotłowały się w mojej głowie, ale nie mogły być silniejsze od tego jednego uczucia, które nawet w tym momencie przeżywałem z największą intensywnością. Marcello – mój ukochany płonął u mego boku. Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Jedyne, czego zawsze pragnąłem, to jego szczęścia. Robiłem, co mogłem, okazywałem mu troskę i dawałem tyle, ile byłem w stanie. Żałuję, że nie mogłem zagwarantować mu bezpieczeństwa. On nigdy większej wagi do niego nie przywiązywał. Lubił ryzykować. Zawsze był pełen buty, niepokorny i śmiał się w twarz niebezpieczeństwu. Czy to nas zgubiło? Nie można jednak nas winić, jak długo człowiek może ukrywać, kim jest i co czuje? Czy człowiek niemogący okazać swojego uczucia jest w ogóle osobą? Czym ktoś bez serca będzie się różnił od zimnego głazu, z którego osobę owszem, można uformować, ale nigdy nie będzie prawdziwie żywy? Próbowałem na niego spojrzeć, chociaż trudno było mi obrócić głowę. Sznury mocujące mnie do drewnianego pala, skutecznie krępowały ruchy. Może to i lepiej, że nie widziałem, kiedy umierał. Miałem nadzieję, że tak jak ja nie żałuje tego kim byliśmy… jesteśmy. Jaki jest sens w rozpaczaniu nad życiem teraz, gdy właśnie się kończy? Odczuwałem przygnębienie myślą, że być może drugi raz nie ujrzę jego twarzy. Smagały nas języki ognia, jednak z każdą chwilą ból zdawał się coraz słabszy. Teraz nie czułem go prawie wcale. Wdychałem dym. Nie mogłem przestać kaszleć, gdy wchodził w moje nozdrza i drapał w gardło. Jednak z każdym wdechem czułem się bardziej senny i coraz mniej dochodziły do mnie bodźce z otoczenia. Robiło się coraz ciemniej. Przestałem widzieć nawet twarze ludzi przede mną i wyglądali już tylko jak majaczące, kolorowy plamy. Wrzask też zaczął już cichnąć. Przede mną były tylko czarne kleksy, które być może niezgrabny pisarz pozostawił na pergaminie. Zamknąłem oczy. Zasnąłem.

poniedziałek, 12 listopada 2018

Sto lat Ojcom Niepodległości i wszystkim Polakom

Ignacy Jan Paderewski:
Wybitny pianista, dyplomata,
Co tylko Polskę kochał bardziej od fortepianu.
Jego pomoc sprawiła,
Że o Polsce nie zapomniano w Wersalu.

Józef Klemens Piłsudski:
Dobry "Dziadek", Marszałek,
Co władzę od Rady Regencyjnej dostał,
Dla dobra wszystkich się starał,
Nie dbając wyłącznie o własny stołek.

Roman Stanisław Dmowski:
Miał Polskę jako priorytet,
Nie szedł nigdy na ustępstwa,
Walcząc dla Poznania i Śląska,
Budował swój autorytet.

Ignacy Ewaryst Daszyński:
Wielki człowiek polskiej lewicy,
Wykazujący ogromne zaangażowanie,
Uparcie i odważnie działający dla sprawy,
Potrafił przegrywać stylowo i pięknie...

Wincenty Witos:
Ruch ludowy reprezentował.
Pochodził z rodziny chłopskiej,
Lecz jak rycerz postępował,
Nie chciał z najeźdźcą kolaborować.

Wojciech Korfanty:
Z chrześcijańskiej frakcji,
Działał w imię Polski,
Chcąc dla Ślązaków,
Żeby żyli w polskiej nacji.

Ci panowie się nie lubili,
Często wprost sobą gardzili,
Ale ziarno polskości zasiali.
Teraz żyjemy w wolnościach,
Zbudowanych na ich kościach.



środa, 7 listopada 2018

Przeciwieństwa się przyciągają

Bo przeciwieństwa się przyciągają
Gdy się nawzajem już dobrze znają
I gdy to zrobią, to nie ma siły
By znowu same bez siebie żyły

Woda i ogień wytworzą parę
Nowe powstanie z tego co stare
A gdy w miłości będą złączeni
Będą wiedzieli po co stworzeni

Tylko jednego ja jestem pewien
Że nawet jeśli niczego nie wiem
To chociaż mam ja dzikiego Kotka
Może najlepsze co mnie tu spotka

Bo chociaż jestem sam ułożony
Mniej od niego może szalony
Gdzie widzę nicość, on widzi wiele
Ale cię kocham Mroczny Aniele

I kiedy jestem u twego boku
Czasem mi ciężko dotrzymać kroku
Jednak próbuję, bardzo się staram
Bo się tym wszystkim po prostu "jaram"

A ty też z tego czerpiesz naukę
Szklany sufit ja z tobą stłukę
Wszystko zbudować możemy sami
Bowiem jesteśmy tak zakochani

środa, 24 października 2018

Juliusz Nowina-Sokolnicki - Czyli "pasta" to też sztuka

>Bądź Juliuszem Sokolnickim
>W sumie nikt nie wie do końca skąd się wziąłeś
>Nawet nie wiadomo kiedy się urodziłeś, ale podałeś jakąś tam datę w swoim życiorysie
>O twoim wykształceniu też nikt nie wie, ale luj powiedzmy, że studiowałeś historię na Uniwersytecie Warszawskim
>I tak nigdy tego nie sprawdzą XD
>Opisuj też swoją działalność podczas trwania wojny i okupacji
>Tak naprawdę nikt nie wie, czy cokolwiek z tych rzeczy miało miejsce
>Zupełnie jakby mogły być wyssane z palca
>Władze RP na uchodźstwie twierdzą, że nigdy nie figurowałeś w rejestrach AK
>Pewnie źle wpisali do tabelki w Excelu
>Ty wiesz lepiej
>Uciekasz do Wielkiej Brytanii
>Dają ci tam jakieś zatrudnienie
>W sumie nudna robota
>8 kwietnia 1972
>August Zaleski spada z rowerka
>To twoja wielka szansa
>Wreszcie będziesz kimś
>Rozsyłasz fotokopie dokumentu stwierdzającego, że zostałeś wyznaczony na następcę Zaleskiego
>No bo przecież tak działa demokracja
>I tak się nie udaje, bo większość stwierdza, że to falsyfikaty
>Jak oni w ogóle śmią śmieć?
>Jeb^ć hejterów
>Zostajesz "Prezydentem Wolnej Polski na Wychodźstwie"
>Dymisjonujesz cały rząd i tworzysz nowy
>Oni chyba nie załapali, ale kij z tym, to ich problem
>Ty Sergiusz, będziesz kierował moim gabinetem
<(Do dzisiaj nikt nie wie kim był Sergiusz)
>Ogólnie w ciągu swojego życia powołujesz dokładnie 13 rządów
>Tak, 13 rządów
>W ciągu 17 lat
>Mianuj się też generałem brygady
>Brzmi dumnie
>Ale zaraz!
>Jeśli masz być generałem potrzebujesz armii!
>Ej kumple, chodźcie, zakładamy jednostkę wojskową
>Nie no, nie będziemy naprawdę walczyć
>To tylko zabawa
>Teraz możesz nadawać tytuły oficerskie i generalskie
>A nawet marszałka dam, zaszalejmy
>Ej chyba coś nie pykło XD
>Nasza armia składa się z samych oficerów, podchorążych, podoficerów, generałów i admirałów
>Tak, nie mamy okrętów, ale mamy marynarkę
>Kto bogatemu zabroni?
>Zresztą niech będzie
>Potem będziemy mogli się chwalić, jak mieliśmy rozbudowaną kadrę oficerską
>Nie to co ten Kaczorowski
>Tfu
>W ogóle w latach 70' zmieniasz nazwisko
>Tu zmarł Juliusz Sokolnicki i narodził się... Juliusz Nowina-Sokolnicki
>Polski hrabia pełną gębą
>Właściwie książę
>Naprawdę lubisz się awansować
>Ale spoko, skoro samozwańczy książę August von Hohenstauf i samozwańczy książę Karl Friedricha von Deutschland to potwierdzają, to musi być prawda
>Przy okazji zostajesz biskupem
>Bo czemu kurde nie
>Ale jest jedna decyzja z której jesteś cholernie dumny
>Bardziej dumny niż z czegokolwiek innego
>Nigdy nikt nie dokonał czegoś tak wspaniałego
>Order Świętego Stanisława
>Za co można dostać ten tytuł pytacie?
>Cóż, to nie jest takie łatwe
>Trzeba dobrze umieć obchodzić się z wazeliną
>I zapłacić od 150 dolarów do 1000 w zależności od klasy
>Sprawiedliwe warunki, nie?
>Teraz sraj tym orderem
>Każdy z tym orderem dołącza do twojego kółka wzajemnej adoracji
>No Julek, tym razem przeszedłeś samego siebie
>Nikt nie podskoczy twoim kumplom z Orderu
>W końcu jesteś (samozwańczym) VIII Wielkim Mistrzem Orderu Świętego Stanisława
>Potem jeszcze przekształcasz Order Polonia Restituta w „zakon rycerski Rzeczypospolitej Polskiej”
>W końcu istniał od stuleci
>A przynajmniej tak cię uczyli na historii XD
>Wiedza z uniwerku się przydała
>Szkoda, że nadal nikt nie wie, czy naprawdę tam chodziłeś XDD
>No, ale ten order to nawet fajniejszy jest
>Jak go masz to możesz używać "Sir" przed nazwiskiem
>Panie elektryku proszę, oto order
>To znaczy Sir
>Jeszcze należałeś do jednego zakonu
>Ale właściwie szkoda strzępić na to ryja, bo cię wykopali
>Nie widzą nawet ile stracili
>Niestety, w końcu spadasz z rowerka
>Na pogrzebie są twoi wszyscy kumple z Orderu Świętego Stanisława
<(Zawsze wiedziałeś, że z tym "najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie" to bujda, najlepszych kumpli stać na zakup twojego orderu)
>Żyłeś prawem śmieszka...
>Czy kiedykolwiek pojawi się ktoś równie wartościowy dla polityki europejskiej... właściwie światowej, co ty?
>No nie sądzę
>Ale nie ma tego złego
>Przynajmniej wyznaczyłeś kuzyna na prezydenta przed swoją śmiercią
>No bo przecież tak działa demokracja x2
>Umarł książę, niech żyje książę
>Proszę państwa, przed wami prezydent 2 RP, książę Jan Zbigniew Potocki
>Pierwszy tego imienia
>Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy
>Dosłownie, póki Order Świętego Stanisława będzie istniał, twoi ziomkowie nie dadzą 2 RP upaść
>Czas na zmianę

I will continue your legacy

środa, 17 października 2018

Co, gdzie, jak? - Czyli o zmianie nazwy

Wszyscy pewnie zdążyliście już zauważyć, że "Stalski" został przemianowany na "Niedźwiedź bipolarny". Jeśli śledzicie mnie na Facebooku (do czego was zachęcam), to słyszeliście już trochę o tym, co mną kierowało, ale w tym poście zamierzam opowiedzieć wam całą historię. Usiądźcie wygodnie i pozwólcie, że opowiem wszystko o genezie tej nazwy i co mną kierowało przy jej zmianie.
Zacznę od najprostszego pytania - "Czemu nie Stalski?" Odpowiedź jest dziecinnie prosta. To nie moje nazwisko i czułbym się źle, gdybym miał wykorzystywać je na dłuższą metę. Fakt, gdy czytam co piszę, najczęściej łapie mnie silne żeżu i chciałbym uciec daleko, gdzie pieprz rośnie, ale trzeba mieć dojrzałość, by radzić sobie z tą odpowiedzialnością, która spoczywa na autorze za jego dzieła. Z nazwą "Stalski" tak naprawdę nie liczyło mnie prawie nic, poza podobnie brzmiącym nazwiskiem. Jaki jest sens zbierać pochwały pod obcym nazwiskiem? Szczególnie, że naprawdę zbieram się, żeby nieznacznie wypromować moją twórczość. Wiem, że daleko mi do wielkiego poety, a znacznie bliżej do przeciętnego grafomana, ale nawet taki gość jak ja czegoś od życia chce. Jeśli się nie uda to trudno, ale nie chcę się reklamować na nazwę "Stalski". Nie ma w niej tak naprawdę za wiele ze mnie. Wydaje mi się... pusta. Jeśli już się promować, to korzystając z jakiejś ciekawej nazwy z którą będę lepiej się identyfikował i być może przyciągnie więcej zainteresowanych.
Dobra, to skoro powody za samą zmianą nazwy mamy już chyba za sobą... Powiem wam, czemu "Niedźwiedź bipolarny". Pogadamy wpierw o pierwszym członie. Dlaczego "Niedźwiedź"? Opowiem wam historię z czasów mojego wczesnego dzieciństwa, kiedy byłem jeszcze małym szkrabem, który potrafił jednak już mówić i to całkiem nieźle jak na swój wiek (rzekomo byłem bardzo inteligentnym dzieckiem, ciekawe gdzie teraz podziała się ta cała moja inteligencja). Był chyba styczeń. Osobiście nie pamiętam dobrze tamtego dnia, wszak byłem wtedy naprawdę mały, ale jakieś mgliste wspomnienia mam oraz słyszałem historie moich rodziców na ten temat. W tym okresie ksiądz chodził po mieszkaniach z kolędą. Moi rodzice wpuścili go i po jakimś czasie moja mama stwierdziła, że chce pochwalić się faktem, że potrafię już artykułować proste zdania oraz także powiedzieć swoje imię. Słysząc to ksiądz, zapytał mnie, jak mam na imię. Jak już nietrudno się domyślić, odpowiedź, która padła wtedy z moich ust, brzmiała "Niedźwiedź". Rodzice i ksiądz przyjęli to raczej z rozbawieniem, a jak proboszcz powiedział: "No jak niedźwiedź, to niedźwiedź." Nie wiem, jak to dokładnie wyglądało, ale gdy to sobie wyobrażam, faktycznie musiało być to raczej zabawne. Dlaczego tak powiedziałem? Sądzę, że ponieważ rodzice często zwracali się do mnie per "misiu", stwierdziłem, że to jest pewna forma mojego imienia. Jako, że byłem bystrym dzieckiem, uznałem, że nie przedstawię się przecież księdzu jako "Miś", bo to tylko zdrobnienie i mogłoby zostać uznane za coś niegrzecznego. Prosty rachunek w mojej głowie. Jak brzmi zgrubienie od "miś"? Niedźwiedź! W ten sposób zostałem niedźwiedziem i jakoś to zwierze zacząłem utożsamiać z własną osobą. Poza tym niedźwiedzie w większości są wielkimi i silnymi, ale raczej łagodnymi zwierzętami, które rzadko atakują ludzi, często celowo ich unikając. Masywny (brzmi ładniej niż "gruby"), włochaty (bo uwierzcie, że trochę tej sierści mnie porasta, aczkolwiek wiem, że zmuszony będę do ogolenia się gładko w niektórych miejscach), aspołeczny typ nie mógł znaleźć sobie bardziej pasującego zwierzaka niż niedźwiedź. No to teraz czemu bipolarny? Chciałem jakiś oryginalny człon. "Niedźwiedź" kojarzy się z pewnym Youtuberem. Dodatkowo epitet, który tamten twórca sobie dobrał brzmi "pulchny", nad czym głęboko ubolewam, bo to określenie (albo jakiś jego synonim) idealnie by mnie opisywał. Bipolarny jednak także pasuje. "Bipolar" to określenie na osobę z chorobę afektywną dwubiegunową. Na razie nie zostałem zdiagnozowany przez specjalistę, bym posiadał takowe lub jakiekolwiek inne zaburzenie, ale pewne elementy opisu tej choroby są zgodne z moją personą. Nie ma jednak co panikować, może jestem po prostu kapryśnym dziwakiem z silnymi wahaniami nastrojów. Poza tym określenie "bipolarny" można jeszcze rozbić na dwa. "Bi", co jest potocznie określeniem biseksualnej orientacji oraz "polarny". Nie muszę chyba wyjaśniać, że niedźwiedź polarny to nazwa konkretnego gatunku z rodziny niedźwiedziowatych. Natomiast cząstka "bi" także sama w sobie pasuje, jako iż pozostaję (być może naiwnie) zwolennikiem hipotezy biseksualności, zgadzając się z ogólnym stwierdzeniem ludzi takich jak np. Freud, że człowiek naturalnie jest biseksualny i każdy ma w mniejszym lub większym stopniu tendencje do bycia osobą biseksualną. To jak blisko znajdujemy się danej orientacji (hetero lub homoseksualnej) na spektrum decyduje jak łatwo (lub trudno) byłoby nam współżyć z osobą konkretnej płci. Przykładowo, uważam, że znajduję się blisko osobowości heteroseksualnej na spektrum, aczkolwiek nie jestem skrajnie heteroseksualny i nie wykluczam, że w pewnych okolicznościach mógłbym być w związku z osobą tej samej płci.
Przedstawiłem najprostsze wyjaśnienie, dlaczego właśnie wybrałem taką nazwę. Tak naprawdę istnieje więcej argumentów, które za nią przemawiały. Uznałem, że jeśli ludzie będą w przyszłości zainteresowani, żebym przeprowadził głębszą analizę i szerzej omówił jej genezę, to na pewno to zrobię. Może wreszcie nagram wtedy filmik w internecie, bo przydałoby się realizować cele, a nie tylko gadać o nich. Napiszcie coś pozytywnego albo w ogóle cokolwiek, bo to motywuje mnie do dalszego działania i przepraszam, że rzadko postuję, ale mam problem z wyrobieniem sobie nawyku. Mam nadzieję, że tworząc ten wpis, zyskam nową energię. Może wreszcie uwierzę w swoje możliwości i spróbuję znaleźć ludzi zainteresowanych moimi wypocinami w jakimś szerszym kręgu. Trzymajcie proszę za mnie kciuki, a wszystkie porady, wskazówki i słowa aprobaty są naprawdę mile widziane i staram się brać je pod uwagę, przy podejmowaniu decyzji o rozwoju bloga. Możecie też skomentować, co uważacie o nowym designie strony. Dziękuję za uwagę i do zobaczenia wkrótce!


niedziela, 30 września 2018

Wybryk natury

(Pierwszy paszkwil i wiersz biały. Jak wam się podoba? Lepiej, gorzej?)

Chodzi niechętnie
Ciągle w ciemnej bluzie
Jakby nie mógł czego innego założyć
Jak jakiś podmiejski dresiarz
Taki z depresją i długiem w „Bocianie”

Właściwie niewiele robi
Siedzi cicho jak mysz pod miotłą
Można się tylko domyślać powodu
Brak odwagi lub inteligencji w dyskusji
Pewnie jedno i drugie

Ma dwie lewe ręce
Zresztą tak samo nogi
Z wyglądu też nic ciekawego
Jak brzydsze dziecko pawiana
Choć bez jego zręczności

No koń by się uśmiał
Albo dostał torsji
Wstrząs gwarantowany
Patrząc na ten świński ryjek,
Żabie oczy, grzywę i usta krowie

niedziela, 16 września 2018

Kolejny depresyjny wiersz

Proszę zabij mnie
Byle nie bolało
Bardzo umrzeć chcę
Zatem rób to śmiało

Nie mam co do tego
Żadnych wątpliwości
Tylko mój kolego
Pochowaj me kości

Nie będę żałować
Po śmierci niczego
Lecz mnie moja miłość
Zniechęca do tego....

I z tego powodu
Żyć ja jeszcze mogę
Podziękuję Bogu
Bo mam swoją drogę

Tylko ta nadzieja
Że to się nie zmieni
Każdego dnia sprawia
Iż widzę mniej cieni

Ale jeśli kiedy
Stracę to (Broń Boże)
No to właśnie wtedy
Nic mi nie pomoże

niedziela, 26 sierpnia 2018

Nie daje rady

Umrzeć bardzo chce
I nie wie co robić
Bo się czuje źle
Nie ma sił się bronić

Ludzi strasznie kocha
Lecz powiedz, cóż z tego?
Gdy kochać nie umie
Sam siebie samego

W łeb by sobie strzelił
Ale broni nie ma
A gdyby ją dostał
To do Nawii zwiewa

W Nawii może wreszcie
On będzie szczęśliwy
Jak rodzynek w cieście
Czuje się nieżywy

Lepiej by mu było
Być po drugiej stronie
Powiedziałby miło
Że to już jest koniec

Chociaż żegnać ludzi
Tak byłoby żal...
Więc chociaż marudzi
Nie poleci w dal

niedziela, 12 sierpnia 2018

Tęcza

Jest mi tak strasznie smutno
I serce moje krwawi
Gdy ona jest daleko
A ja sam z demonami


To siedzi w mojej głowie
Życie zmienia w piekło
Gdy sobie uzmysłowię
Że nigdy nie jest lekko


Co zrobię lub nie zrobię
Czuję się zmęczony
Wciąż jestem w koleinie
Życie ma smak słony


I jej też nie jest łatwo
Sama też walki toczy
Oddałbym Bogom wszystko
Żeby jej spojrzeć w oczy


Lecz wtem pojawia się tęcza
Gdy Słońce w deszczu świeci
Bo Słońce to nadzieja
A deszcz to smutku dzieci


Smutku dzieci zetrzemy
To nasze łzy jedynie
Znowu się złączymy
Byśmy mieli siebie


niedziela, 5 sierpnia 2018

Sonet włoski o poznańskiej dziewczynie

(Dość długo to kisiłem, ale stwierdziłem, że nie ma sensu, chociaż pewne osoby miały już okazję zobaczyć w tym ta z myślą o której to napisałem. Sonet napisany zgodnie z przyjętymi zasadami)

Poznałem ją na konwencie
Cóż to była za dziewczyna
Serce moje bić zaczyna
Takie moje szczęście

Pisać mógłbym tygodniami
Lecz pomimo tego trwania
Oczekuję też spotkania
Bo ja żyję marzeniami

Była dla mnie bardzo miła
Lecz myślę, że czary rzuca
Bo me serce zniewoliła

Mi zależy powiem szczerze
I w tę przyszłość proszę państwa
Ja naprawdę mocno wierzę

sobota, 28 lipca 2018

Młody człowiek i morze


Po co mu morze
W błękitnym kolorze
Gdy ujrzeć Ciebie
Dzisiaj nie może?

Zdjęcie powyżej przedstawia mnie, a w tle widzimy krajobraz wieczornego morza. Wiersz krótki i może banalny, ale napisany z myślą o ważnej dla mnie osobie. Podobnych wierszy możecie spodziewać się więcej, ponieważ jakiś czas je chomikowałem, ale chyba jestem gotowy się nimi podzielić w najbliższej przyszłości.

poniedziałek, 16 lipca 2018

Topeczka Kaczmarskiego

Wpadłem na pomysł, chociaż właściwie był to raczej skutek braku jakiegokolwiek innego. Skoro tak lubię Kaczmarskiego i cenię sobie jego twórczość - co zresztą już okazywałem - czemu nie napisać czegoś więcej? Stąd zrodził się pomysł zrobienia skrajnie subiektywnej topki. Ułożenie tych utworów w takiej kolejności jest spowodowane wyłącznie moimi upodobaniami, chociaż przy każdym postaram się umotywować moją decyzję. Osobiście uważam, że cała lub prawie cała twórczość Kaczmarskiego jest naprawdę świetna, lecz niemożna każdemu dać ex aequo pierwszego miejsca, ponieważ różnice między utworami są dobrze widoczne.

Zaczniemy od ostatniego miejsca w rankingu, ale sam fakt, że ten utwór zakwalifikował się w moim "top 5", świadczy o pewien jego unikatowości. Co zaś jest w nim unikatowego? Tematyka, ponieważ nietrudno zauważyć, że utwór stanowi pewną aluzję do osoby autora. Kaczmarski śpiewa o tytułowym "pijaku", bohater świadom jest swoich problemów, ale mimo wszystko nie waha się przed sięgnięciem po alkohol, który jest w jego oczach jedynym rozwiązaniem. Jest to bardzo przykry utwór, który zaraz obok "Krzyku" jest jednym z tych, które najlepiej opisywały samego autora. Zachęcam do zapoznania się z tym utworem, gdyż wydaje mi się, że odświeża to spojrzenie na Kaczmarskiego jako człowieka, który niewątpliwie zdawał sobie sprawę z własnych niedoskonałości.


Teraz czas na miejsce 4. "Pytania retoryczne" to utwór, który spodobał mi się przede wszystkim dlatego, że trafiał bezpośrednio w duszę. Są to pytania, które większość z nas przynajmniej raz w życiu rozważała, a ci którzy nie mieli takiej okazji, mogą sobie spróbować odpowiedzieć na niektóre z zadanych przez autora pytań, chociaż tak naprawdę trudno znaleźć właściwą odpowiedź. Pytania te dotyczą naprawdę ważnych tematów, związanych z ludzką egzystencją i dlatego tak bardzo smuci, że nie możemy znaleźć prostych odpowiedzi.


Kolejnym i już trzecim utworem na liście będzie "Zegar". W tym utworze autor obnaża największą wadę człowieka - hipokryzję. Hipokryzja jest jedną z najgorszych i - niestety - powszechnych cech ludzkich. Smutne też wydaje mi się, że wielu z nas nawet nie zdaje sobie zupełnie sprawy z naszej hipokryzji. Zawsze łatwiej dostrzec drzazgę w oku bliźniego niż belkę w naszym. Jednak niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy nie powiedział czegoś sprzecznego z własnymi czynami, bo wydaje mi się, że tacy ludzie nie istnieją.


Bardzo dobre miejsce drugie na mojej liście zajmuje "Pochwała człowieka", która idealnie opisuje rodzaj ludzki. "(...) Zniszczą, odtworzą, zbudują, połamią. Żadne się na nich nie znajdzie lekarstwo. Gdy skrzydła światła przypną już do ramion, poniosą w kosmos genialne bestialstwo (...)". Podsumowuje to w zasadzie cały dorobek artystyczny Kaczmarskiego, który ceni sobie indywidualizm jednostki z jednoczesną świadomością bezwzględności ludzi. Jest to naprawdę dobry utwór, który skłania do refleksji.


Teraz czas na pierwsze miejsce! Zaznaczę, że było to koszmarnie trudne. Wiedziałem, że na pewno uwzględnię ten utwór w moim rankingu, lecz nie wiedziałem jak wysoko. Zastanawiałem się nad trzecim i drugim miejscem, lecz ostatecznie stwierdziłem, że umieszczę go na samym szczycie piedestału. Dlaczego? Przede wszystkim wydaje mi się, że jest w pewien sposób nietypowy. Kaczmarski zdecydowanie bardziej bawi się w nim melodią oraz brzmieniem całego utworu, który nabrał dzięki temu wyjątkowego charakteru. Trudno mi znaleźć równie oryginalny utwór tego artysty, który by się tak mocno wyróżniał. Tekst również jest świetny. Piosenka traktuje o charakterystycznym dla wszystkich ludzi i czasów "polowaniu na czarownice". Od wieków ludzie szukali kozła ofiarnego, którego mogliby obwinić o wszystkie nieszczęścia, bez znaczenia (dla nich) czy mieli w tym słuszność. "Źródło wszelkiego zła" to dokładnie to, poszukiwanie winnego.


W każdym razie tak moim zdaniem wyglądają najlepsze utwory polskiego "barda" (wiem, że nie przepadał za tym określeniem), a co wy myślicie? Zgadzacie się, a może macie zupełnie odmienną opinię? Zapraszam do dyskusji

środa, 11 lipca 2018

Dzień dobry

Ja już szczerze
W nic nie wierze
I dlatego wszyscy bardzo
Ludźmi podobnymi gardzą

Bo naprawdę mam już dość
Życie daje wszystkim w kość
Ale że ja się nie lubię
To odpadnę w pierwszej próbie

Miałem mało oraz dużo
Czasem nawet wszystko grało
Ale w mojej wątłej duszy
Coś się wiecznie kruszy

Czy Bogowie mnie słuchają?
Czy mym życiem w karty grają?
Czy mnie ciągną w dobrą stronę?
Czy jestem tylko balonem?

Napełnili mnie więc helem
I stworzyli zwykłym zerem
Abym dla cudzej uciechy
Zginął jak Mesjasz za grzechy

Lecz naprawdę wiem, że wina
Jest jednego skurwysyna
Co się rzeczy tylu boi
Że już nic go nie ukoi

Gdy spoglądam w swoje lustro
Widzę tylko mordę jego
Może kiedyś go zabiję
Lub zwierciadło się rozbije

Niech ktoś mi ukróci życie
Bo w tym życiu nawet picie
Jest jedynie cieniem smutku
Co zabija powolutku

Puenta zatem będzie taka:
"Zamiast wiersza wyszła sraka"
I choć nic w tym zabawnego
Życzę ja Ci dnia dobrego

niedziela, 8 lipca 2018

Pieprz w mydle

(Poetyka absurdu, opowiadanie groteskowe)


Wacław obudził się i zamrugał kilka razy oczami. Leniwie obrócił głowę, a następnie skierował wzrok w stronę okna. Przez moskitierę dostrzegł, że jest ciemno. Oznaczało to, że musiał przespać cały dzień. Zaklął cicho. Wiedział, że gdy tylko wróci do domu, żona zrobi mu awanturę. Oczywiście planował zostawić jej kartkę na stole. Nie chciał, żeby martwiła się, gdy będzie odwiedzał swojego starego przyjaciela. Jednak Wacław był bardzo zapominalski. Pamiętał, by zostawić informację. Zapomniał jedynie, że jego żona nie potrafi czytać. „Jestem pewien, że ktoś jej to przeczyta” pomyślał w pierwszej chwili Wacław, ale potem przypomniał sobie coś jeszcze. „Nie umiem pisać...”
Nieco zestresowany postanowił, że napije się czegoś odświeżającego, co pomoże mu w zachowaniu spokoju ducha w tej sytuacji. Udał się do kuchni, ale wszystko było zamknięte i w zasięgu wzroku nie znalazł niczego, co nadawałoby się do spożycia. Początkowo próbował otworzyć lodówkę, ale ktoś musiał ją bardzo szczelnie zamknąć, ponieważ nawet wykorzystując maksimum sił swoich wiotkich ramion, Wacław nie był w stanie dostać się do zapieczętowanej żywności. Kilkakrotnie uderzył w drzwi lodówki, próbując dostać się do trzymanych wewnątrz smakołyków, okazało się to jednak zupełnie nieskuteczne. Nie chcąc budzić gospodarzy, Wacław postanowił, że sam znajdzie sobie coś do skonsumowania. Ruszył więc w stronę stodoły, gdzie miał nadzieję zdobyć trochę napoju. Zaczął przemieszczać się między krowami i dokładnie je lustrować. Chciał, żeby jego mleko było idealne. Zwracał uwagę na najmniejsze szczegóły, jak ułożenie łat, ich kolor oraz wielkość… właściwie zwracał uwagę wyłącznie na łaty. W końcu znalazł idealną sztukę. Była to piękna krasula, która wyglądała, jakby żywcem wyciągnięta z reklamy telewizyjnej.
Wtem Wacław usłyszał kroki, które dochodziły spoza stodoły. Przestraszył się. Skąd mógł wiedzieć, czy jacyś rabusie nie przyszli na tę farmę, odebrać gospodarzom stado bydła? Wacław bał się, że jakiś paskudny drań mógłby zabrać mu jego krasulę, której wyselekcjonowanie zajęło mu wszak dużo czasu i wymagało sporo pracy. Wacław wiedział, że nie jest bohaterem i nie ma szansy z uzbrojonym mężczyzną, kobietą czy dzieckiem. Był jednak bardzo spragniony i ani myślał oddawać tę krowę, zanim się napije. Wiedział, że musi działać błyskawicznie, jeśli nie chce stracić okazji. Przyssał się do pachnącej sianem skóry i zaczął łapczywie pić.
Nagle drzwi od stodoły stanęły otworem, a w nich stał gospodarz. Był to niski, brzuchaty mężczyzna o pokaźnym wąsie, którego jednak nie należało ignorować, biorąc pod uwagę strzelbę „Remington 870”, dzierżoną przez niego pewnie i wymierzoną w kierunku bydła. Wacław przełknął głośno ślinę. Chociaż jego skleroza dodawała mu uroku (wyłącznie jego zdaniem), teraz naprawdę żałował, że nie pamiętał, dlaczego nie miał waletować w tym miejscu. Chciał po cichu opuścić stodołę, próbując przecisnąć się przez dziurę w ścianie, ale usłyszał głos gospodarz. Właściciel farmy wyważył drzwi do boksu w którym stała zamknięta krasula i dostrzegł niezgrabnego Wacława. Natychmiast wycelował w niego ze strzelby.
- Halina! - mężczyzna krzyknął obracając głowę do tyłu. - Znowu jakiś szkodnik nam się zalągł!
Szkodnik?! Wacław rozumiał, że może niepotrzebnie włamywał się do cudzego mieszkania, ale on nie nazywał tego aroganckiego grubasa takimi epitetami! Nieproszony gość chciał odpowiedzieć na tę zaczepkę, ale ucichł, gdy usłyszał pierwszy strzał. Wacław uniknął kuli, chociaż wiedział, że dzieliły go od niej milimetry. Zaczął miotać się po całym pomieszczeniu jak opętany, próbując uciec z pola widzenia napastnika. Przerażona dźwiękiem krasula zaczęła nerwowo poruszać się po pomieszczeniu. Kolejny strzał, a zaraz po nim jęk konającego zwierzęcia. Właściciel tym razem trafił, jednak nie Wacława, a swoją biedną krowę. Było ciemno, więc nie zauważył tego w pierwszej chwili, ale gdy ujrzał, co uczynił, chwycił się za głowę. Chwilę potem pobiegł w stronę leżącej krasuli, próbując ją uratować. Wyciągnął kulę, zatamował krwawienie i szybko zaczął zakładać opatrunek. Było już jednak za późno. Gruby właściciel nie dostrzegł, że siadając obok krowy, swoim brzuchem odebrał jej całkowicie dostęp tlenu. Udusiła się na jego oczach.
- O żesz w mordę… Halina! Chodź no tu! Musisz mi pomóc to przenieść.
Do środka stodoły weszła kobieta, równie urodziwa co jej mąż.
- Gdzie intruz? Zabiłeś go?! Heniu, nie mów, że go zabiłeś! Wiesz, że…
- Nie zabiłem go, wariatko, spokojnie! Tam jest…
Mężczyzna następnie wskazał miejsce, gdzie ostatnio widział Wacława, ale jego już tam nie było. Korzystając z okazji wymknął się większym otworem i znajdował się obecnie daleko za gospodarstwem. „Nigdy już tu nie wrócę” powiedział ponownie, podobnie jak za każdym razem, gdy odwiedzał okolicę. Teraz jednak miał jasno określony cel. Póki było ciemno, miał zamiar dotrzeć do przyjaciela. Już i tak był spóźniony, nie chciał trafić tam za dnia, kiedy wszyscy będą spali. Chociaż bardzo się spieszył, dotarł na miejsce późno. Nieśmiało wkroczył do domu swojego znajomego. Było w nim ciemno, chłodno, wilgotno… idealnie. Wacław był też pod wrażeniem lokalizacji. Po drugiej stronie ulicy stał bar! Dodatkowo taki z rodzaju tych najlepszych, tanich.
- Hej, Wacek! - Wacław usłyszał znajomy głos przyjaciela.
- Hej, Władek!
- Jak ci się podoba mój nowy dom? Jesteśmy akurat w trakcie remontu, ale…
- Władek, daj spokój. Wasz dom jest fantastyczny. Ma świetną lokalizację. Jest chłodno. Pewnie musieliście wydać na niego fortunę!
- Myślisz? Właściwie to była okazja. Starzy właściciele się przeprowadzali, więc mogliśmy wprowadzić się niemal od razu.
- Mówisz, że opuścili to miejsce? - zapytał zdziwiony Wacław. - Cóż za szaleniec pozbywałby się takiej willi?
- Nie mam pojęcia, dziwni byli. Francuskie pieski jeśli rozumiesz co mam na myśli. Teraz opowiadaj, jak ci minęła podróż? - zapytał go Władysław.
- No… nic specjalnego. Poza faktem, że pewni właściciele rancza próbowali mnie zabić!
- Znowu? - zaśmiał się Władysław, chociaż Wacław zupełnie nie rozumiał, dlaczego. - Przecież wiesz, że ludzie boją się nietoperzy. Dlaczego nadal ich nachodzisz?
Władysław nie wiedział, co powiedzieć, ale czuł, że musi powiedzieć coś mądrego.
- Wiesz… ja myślę, że życie bez ryzyka, jest jak mydło bez pieprzu…
- Po cholerę pieprz w mydle? - zapytał Władysław.
- Nie wiem… ale skoro jest, to widocznie ma jakiś sens.
Władysław nadal w pełni nie rozumiał, ale przytaknął Wacławowi, ponieważ był starszy. Następnie obydwoje ruszyli w kierunku baru, gdzie mogli spijać wysokoprocentowe trunki z podłogi, a nawet podgryzać nieco wstawionych klientów. Wacław cieszył się, że wreszcie może wypocząć w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela. Po wszystkim położył się spać, a kiedy wstał, to - mimo bólu głowy - był szczęśliwy. Wtem przyleciał jednak gołąb pocztowy z papierami rozwodowymi. Wacław był bardzo zaskoczony, że ma… miał żonę.

wtorek, 3 lipca 2018

Zemsta elektryka wysokich napięć

Elektryk wysokich napięć kojarzy się wam raczej z pewnym viralowym filmikiem, który cieszył się sporą popularnością na YouTube. To był taki zabawny film, gdzie starszy pan - prawdopodobnie romskiego pochodzenia - w sposób niewybredny wypowiadał się o sytuacji w naszym kraju. Jednak na pewno jesteście świadomi, że nie jest to jedyny polski elektryk, który znany jest w całym kraju. Zaryzykowałbym stwierdzenia, że ten drugi znany elektryk jest właściwie zabawniejszą postacią. Poza tym grał jednego z braci w słynnej bajce "Bolek i Lolek", tego głupszego, który zapomniał spalić teczkę... Teraz prawdopodobnie wszyscy dobrze wiecie o kogo mi chodzi, ale dla nie najostrzejszych narzędzi... chodzi mi oczywiście o prezydenta Wałęsę.
Jeśli uważacie, że prezydent Wałęsa nie jest wcale taki zły... to w sumie się z wami zgadzam. Nie chodzi mi o to, że jest zły, ale powiedzmy sobie szczerze. Pan prezydent ma bardzo wysokie ego, które niestety jest odwrotnie proporcjonalne do pokazywanej przez niego inteligencji (bo ja czasem próbuję sobie wmówić, że on tylko udaje). Domyślam się, że dla większości z was to nic odkrywczego. Jednak ostatnio prezydent zaczął pisać bardzo interesujące rzeczy na swojej stronie facebookowej, które przyznam, że przykuły moją uwagę.
Tak naprawdę gdy czytałem jego wypowiedzi to nie wiedziałem, czy chcę śmiać się, czy płakać. Pierwszy post, który chcę wam pokazać, został umieszczony na fanpage'u pana prezydenta Wałęsy... a następnie usunięty. Jednak pierwsza zasada internetu brzmi, że nic z niego nigdy nie znika. Nie trzeba było długo czekać, aż internauci zaczęli udostępniać post byłego prezydenta. Pomijając fakt, że napisany był... powiedzmy charakterystycznym dla prezydenta Wałęsy stylem, zawierał pewne niepokojące komunikaty. Z tego powodu ludzie zaczęli wysyłać go do polskiej policji, która ustosunkowała się do tego. Właśnie ten screen zamierzam wam pokazać, ponieważ widać na nim zarówno post byłego prezydenta, jak i odpowiedź policji.



Jakie jest wasze zdanie na ten temat? Moim zdaniem prezydentowi Wałęsie puściły nerwy i post ten napisał pod wpływem impulsu oraz pewnie dlatego go potem usunął. Nie sądzę, by naprawdę mógł stanowić jakieś zagrożenie dla rządu, czy policji, ale mimo wszystko dobrze, że ktoś się tym zainteresował.
Prezydent Wałęsa dwukrotnie tłumaczył się ze swoich słów i właściwie tutaj trochę mu współczuję, bo znalazł się w kiepskiej sytuacji, chociaż wyłącznie z własnej winy. Tłumaczenia prezydenta Wałęsy były dość nieudolne i właściwie nie wiem, czy można nazwać je tłumaczeniami, ponieważ prezydent przedstawił to tak, jakby nie miał się z czego usprawiedliwiać, bo jego słowa zostały przekręcone. To trochę smutne, że dawna głowa naszego państwa nie potrafi panować nad swoimi emocjami i najwyraźniej formułować sensownych wypowiedzi. Szczególnie, że jego słowa "Ja nikogo nie straszę nikomu nie grożę tylko informuję." (pisownia oryginalna), można potraktować właśnie jak groźbę, czyli skutek odwrotny do zamierzonego.
W każdym razie jeśli prezydent Wałęsa jednak sięgnąłby po broń na wiecu, który chce zorganizować, to pamiętajcie, że byliście "poinformowani".
Pamiętam, że gdy byłem zdecydowanie młodszy i chodziłem do podstawówki, nie byłem zbyt zorientowany w świecie. Wtedy prezydent Wałęsa jawił mi się jako faktyczny bohater, który obalił komunizm w Polsce. Najbardziej smutne nie jest nawet to, że były prezydent nakręcił jakąś inbę. Bardziej przygnębiające jest to, że weszło mu to w nawyk i raczej mało kto się dziwi, gdy słyszy, że były prezydent coś bredzi oraz strzela fochami na prawo i lewo. Czasem myślę, że jego słowa "nie chcem, ale muszem" stanowiłyby idealną odpowiedź na pytanie "czemu prezydent Wałęsa chce mieć reputację buraka?"
Jeśli jakoś inaczej zapatrujecie się na tę sprawę lub ogólnie na postać prezydenta, to zachęcam do komentowanie moich wpisów na moim blogu. Bardzo chętnie wysłucham każdego, kto ma inny punkt widzenia. Pozdrawiam i życzę dobrego dnia lub nocy.


niedziela, 1 lipca 2018

Zobaczymy jak będzie w lipcu

“Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi,
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi.”

29 czerwca byłem (tak jak zapowiadałem wcześniej) na proteście przeciwko wprowadzeniu artykułu 13 przez Unię Europejską. Nie byłem sam, bo poszedłem na to wydarzenie z dwójką moich przyjaciół. Nie byliśmy może najbardziej aktywnymi protestującymi, ponieważ wszyscy jesteśmy dość introwertyczni i właściwie nie chcieli "drzeć ryja". Jednak byliśmy, nawet jeśli tylko chwilę (mógłbym stać tam właściwie znacznie dłużej, ale moim przyjaciołom nudziło się stanie i koniecznie postanowili iść na spacer, za co właściwie ich nie winię). Znacznie gorsze było to, że w Poznaniu było bardzo mało ludzi w ogóle. Ja wiem, że akcja na pewno przebiegła głośniej w stolicy, bo tam wszystko z reguły jest głośniejsze. Więcej ludzi mogło też być w innych miastach, ale w Poznaniu było naprawdę niewielu. Tysiące osób wyraziło zainteresowanie, setki zaznaczyły, że wezmą udział w tym kilku moich znajomych. Oczywiście rzeczywistość okazała się brutalna.
Polacy mają pewien brzydki nawyk. Biorą sprawy w swoje ręce, dopiero kiedy stoją po kolana w gównie. Możecie mi mówić, że przesadzam i te artykuły wcale nie będą takie straszne, ale ta apatia wśród wielu ludzi jest straszna. Spójrzcie jak wielu ludzi w internecie (także z mojego miasta) pisało, że trzeba coś zrobić i nie można pozwolić, żeby to przeszło. Jednak reakcja ludzi prawie zerowa. Ludzie (nie tylko Polacy) wolą krzyczeć na coś z daleka i kręcić nosem, wolą krytykować to lub wyśmiewać w internecie, niż faktycznie coś zrobić. Sam też często jestem zbyt leniwy, żeby podjąć jakieś działanie i zadowalam się półśrodkami, ale proszę was! Tak kontrowersyjne artykuły prawne nie pojawiają się regularnie, więc jak już o nich wiemy, to czemu mamy siedzieć i czekać? Żeby potem narzekać, jak to jest źle? Nawet ja raz na ruski rok wychodzę z piwnicy, a jestem typowym domatorem. Nie lubię wychodzić w miasto, gdzie jest dużo ludzi, ale pewne akcje wymagają wsparcia. Jeśli my nie potrafimy czegoś zrobić, żeby chociaż okazać nasze niezadowolenie i zamanifestować... Jeśli nie potrafimy pokazać, że coś wydaje nam się złe i stoi w sprzeczności z naszymi poglądami... Jeśli nie potrafimy pokazać, że potrafimy zjednoczyć się, gdy mamy wspólny cel i okazać siłę, pomimo różniących nas rzeczy... To jakie tak naprawdę mamy prawo oczekiwać, że ktoś weźmie nas pod uwagę?
Jak naprawdę będzie to wszystko działać dowiemy się już na początku lipca (stąd tytuł), ale nie wygląda to kolorowo. Mam nadzieję, że to wszystko co możemy przeczytać o artykule 11 i 13 to przesada, że nie będzie to wcale tak bardzo radykalne, jak ludzie piszą. Istnieje szansa, że tak będzie i życzę wszystkim, żeby tak było, albo jeszcze lepiej, żeby te artykuły nie zostały przegłosowane, żeby nie wchodziły w życie, bo w ten sposób na pewno unikniemy jakiegokolwiek zamieszania. Jednak jak będzie dopiero się dowiemy i zobaczymy, czy kolejny raz cytat Kochanowskiego znajdzie zastosowanie (w końcu wszyscy pamiętali Acta)... Mam jednak nadzieję, że nie będę musiał płacić, czy sam sobie wypisywać zgody, żeby udostępniać moje teksty. Pozdrawiam. (Zdjęcie wykonane przez jednego z towarzyszących mi kumpli)

czwartek, 28 czerwca 2018

Ten internet to w sumie jest fajny

Nie będę owijał w bawełnę, bo nie spodziewam się, by ktokolwiek to czytający, nie słyszał w ogóle o artykułach 11 i 13, które mogą zostać wprowadzone na terenie UE. Jednak jeśli ktoś nie słyszał lub nie wie wiele, to zachęcam do przeczytania o tym, jak Unia Europejska może wprowadzając te artykuły  w życie, znacznie ograniczyć naszą wolność słowa w internecie. Dowiecie się tego np. tutaj --> jak na ironie linki mają być płatne...
Nie będę dużo mówił o samej akcji, bo w internecie o niej coraz głośniej, ale ponieważ sam też trochę się w nią włączam, to pomyślałem, że czemu nie napisać. W wielu polskich (i pewnie też europejskich) miastach organizowane będą protesty. Nawet jeśli same wzięcie udziału niewiele zmieni, pokaże nasz sprzeciw wobec cenzurowania internetu. W Poznaniu taki protest będzie miał miejsce wieczorem 29 czerwca w centrum miasta i sam planuję się na niego udać. Na udostępnionej przeze mnie stronie (link wyżej) znajdziecie też inne sposoby na włączenie się do walki przeciw wprowadzeniu tych artykułów. Możecie napisać email, zadzwonić, czy chociaż wysłać tweeta do posłów Parlamentu Europejskiego.
Jeśli możecie coś zrobić, to bardzo was do tego zachęcam, ponieważ los internetu zostanie ostatecznie przesądzony do 5 lipca bieżącego roku. Jako "bloger" (nie wiem czemu, ale jakoś nie pasuje mi to określenie) i aktywny internauta jestem bardzo zaniepokojony przyszłością internetu i mam nadzieję, że może kogoś zachęcę lub umocnię w przekonaniu, że o wolność słowa w sieci warto walczyć. Polecam też, by wszyscy nastawieni bardziej sceptycznie, poszperali trochę w internecie i sami wynieśli wnioski, co powinni zrobić. Na koniec dam jakiegoś tematycznego mema i powiedziałbym, że "lex retro non agit" ("prawo nie działa wstecz"), ale miejmy nadzieję, że po 5 lipca nadal będzie wolno wstawiać memy, ponieważ nie chciałbym kończyć tego tekstu pesymistycznym akcentem. Udostępniam też powiązany ze sprawą utwór (nie jest to mój ulubiony gatunek muzyczny, ale piosenka dobrze mówi o problemie). Pozdrawiam i miejmy nadzieję, że wszystkie moje przyszłe wpisy, nie będą musiały dostosowywać się do nowych przepisów ;)
Zdjęcie użytkownika Jakub Paszkowski.

sobota, 23 czerwca 2018

Tak właściwie... nie jestem szczęśliwy, czyli o własnych słabościach

Dawniej zdarzało się, że przerwy między publikacją jednego tekstu, a drugiego, były naprawdę duże. Czasem pisałem nawet dwa razy w tygodniu, ale innym razem cały miesiąc trwała posucha. Nie wiem, czy tym razem uda mi się pisać więcej, ale bardzo bym chciał. Czym będzie ten tekst? Cóż tytuł zdradza już dużo, ale właściwie głównym celem jest dla mnie katharsis, które mam nadzieję osiągnę, gdy ten tekst zostanie już przeze mnie napisany. Co to będzie? Jak się domyślacie nie będzie to żaden utwór fikcyjny, nie będzie to wiersz, opowiadanie, ani dramat. Nie będzie to rozprawką, bo jak żałośnie wyglądałaby taka rozprawka... chciałbym, żeby to był esej, chciałbym. Chciałbym to tutaj słowo klucz. Mimo chęci jestem pewien, że ostatecznie wyjdzie mi coś zupełnie innego, ale mam nadzieję zdatnego do przeczytania. Nie będę was zmuszał, żebyście czytali tekst do końca, ale na pewno będzie mi bardzo miło, jeśli jednak się na to zdecydujecie. Poza tym czytając o tym jak nieogarniętym człowiekiem jestem, może podniesiecie własną samoocenę.
Na początek chcę podziękować tej części z 14 czytelników, którzy dotarli chociaż do tego akapitu. Właściwie przesadzam, jest was 13, bo jedno polubienie pochodzi z mojego własnego konta. Piszę prawie rok, a postępy uczyniłem niewielkie. Nie wiem, czy lepiej piszę, ale nawet jeśli nabrałem jakieś praktyczne doświadczenie, najwyraźniej nie przekłada się ono na liczbę czytelników. Tutaj jednak żal mogę mieć wyłącznie do siebie. Wiem, że powinienem po prostu bardziej reklamować swoją twórczość, że nie powinienem się jej wstydzić... a jednak tak cholernie się jej wstydzę. Gdybym zamieścił linka z jakimś ciekawym tekstem na przynajmniej kilku grupach lub stronach, miałbym szansę powiększyć grupę swoich czytelników. Wzrost nie musiałby być duży, może wyniósłby tylko kilkanaście osób... mam nadzieję, że nie mniej, ale przynajmniej coś by wzrosło. Jednak nie wzrasta nic. Piszę, tworzę, poświęcam czas, usuwam, edytuję... Mam nadzieję, że chociaż te 13 osób odwiedzających tę stronę czyta te teksty i potem wysuwa własne wnioski, snuje refleksje lub przynajmniej uważa to za miłe spędzenie chwili. Jednak "nadzieja matką głupich", co w moim przypadku sprawdza się chyba doskonale! Prawdopodobnie nie tylko za rok, ale i za 10 lat liczba czytelników nie wzrośnie, ponieważ nie będę miał dość odwagi, by gdziekolwiek pokazać to co napisałem.
Teraz jednak przemyślmy dlaczego się tak wstydzę... to też właściwie nie trudne. Po prostu kiepsko piszę. Nie ma co ukrywać, najlepiej napisane są moje opowiadania, ale nawet one dalekie są od perfekcji. Ze wszystkich utworów jakie napisałem, bardzo niewiele zostało w ogóle docenionych. Czasem otrzymuję informację w rodzaju "to było ciekawe/zabawne/etcetera" i wtedy jest mi bardzo miło, bo wiem, że faktycznie ktoś przeczytał, to co napisałem, a nawet z jakiegoś powodu spodobał mu się dany tekst. Dziękuję, że czasem tak piszecie, ale ponieważ piszecie to tak rzadko, mam pewność, że większość utworów albo nie jest przez was czytana w ogóle, albo uważacie je za zbyt mierne, żeby wyrazić o nich opinię. To nie jest nic złego z waszej strony, bowiem macie pełne prawo, żeby uważać co chcecie i czytać co chcecie, ale udowadnia mi, że pisarz ze mnie, jak (za przeproszeniem) "z koziej dupy trąba".
Ktoś nieco bardziej złośliwy może zapytać, czemu zatem piszę? Mogę zająć się przecież czymś pożytecznym... tylko nie mogę. Chociaż chciałbym uważać się za erudytę i człowieka oświeconego... daleko mi do tych archetypów. Co więcej wiem trochę na każdy temat, ale tak naprawdę trudno byłoby mi wskazać jedną rzecz, którą zgłębiłem w 100%. Ale to nie wiedza jest dla mnie dużą przeszkodą, bo to - wydaje mi się - szybko chłonę. Problemem jest, że nie posiadam żadnych umiejętności praktycznych. Nie wiem nawet, czy mam tu na kogo zwalić winę. Szkoła oczywiście nie uczy nas niczego praktycznego, a jedynie suchej teorii, jednak wielu moich rówieśników coś potrafi. Tylko ja jestem czarną owcą. Niedługo wchodzę w dorosłość, a niektórzy młodsi ode mnie potrafią więcej, niż ja będę kiedykolwiek. Czy denerwuje mnie to? Trochę, ale znacznie bardziej po prostu zasmuca. Chciałbym coś umieć, naprawdę chciałbym, ale jak? Jak mam coś umieć, kiedy nikt nie chce mnie niczego nauczyć? Nawet pisania sam się właściwie uczyłem i w duchu tym jakoś usprawiedliwiam swoje grafomaństwo.
Czuję się jak Pierrot. Właściwie nie mam dużo powodów do zamartwiania się. Wszyscy w domu względnie zdrowi, włącznie ze mną. Nie mam poważnych problemów finansowych, nie umarło mi żadne zwierzątko. Ostatnio poznaję samych fantastycznych ludzi, czuję jakby moje oczy się otwierały... ale przez to tak bardzo widzę, jak sam jestem nieidealny. Jakby całe moje ciało składało się z pięt Achillesowych. Może trochę dramatyzuję... mam taką nadzieję, ale coś gdzieś głęboko mi mówi, że tak naprawdę po prostu naszła mnie chwila szczerości wobec samego siebie.
Jeśli dotrwaliście do końca... nie mogę powiedzieć niczego innego, niż dziękuję. Udostępniam ten świetnym utwór z dedykacją dla was... przynajmniej póki Acta 2.0 i tego nam nie odbiorą :')

środa, 20 czerwca 2018

Wolnomyślarstwo

Nie wiem czy zdają sobie państwo sprawę, ale tak naprawdę ostatni wpis miał miejsce w zeszłym miesiącu (minus kilka dni). 10 czerwca miał się pojawić wiersz dedykowany Kaczmarskiemu, więc co się zmieniło? Dlaczego ostatnio mało pisałem oraz o czym zamierzam pisać dalej? Wydaje mi się, że zrobiłem sobie nieco zbyt długą przerwę od pisania i czas wrócić do tego. Nie jest to nawet obowiązek, traktuję to jako łączenie przyjemnego z pożytecznym. Zacznijmy od początku, czyli dlaczego nie wrzuciłem jednak tekstu o Kaczmarskim?
Zacznę od tego, że twórczość Kaczmarskiego zawsze mnie fascynowała. Gdy byłem młodszy, nie wiedziałem za dużo o nim samym, nie znałem wielu jego utworów i żyłem w pewnej nieświadomości. Teraz, gdy jestem starszy i wiem o nim więcej, nadal się nim interesuje oraz znam zdecydowanie więcej jego utworów. Jego muzyka jest na pewien sposób wyjątkowa. Nie znajdziecie ani jednego utworu Kaczmarskiego, który mówiłby o samej tylko miłości, szczęściu, czy tego podobnych sprawach. Uparci mogliby kłócić się ze mną, że np. "Mufka" jest utworem, który można traktować jako coś o miłości, ale tak naprawdę bardziej przypomina opowieść gwałtu, niż zdrową relację między ludźmi. Długo szukałem u Kaczmarskiego takich właśnie utworów, ale nie znalazłem żadnego, chociaż wydawało mi się, że byłem dość staranny w moich poszukiwaniach. Jakie utwory tworzył Kaczmarski? Przede wszystkim takie dotyczące mniej lub bardziej aktualnych zagadnień związanych z historią lub filozofią, a niekiedy nawet teologią. Niektóre z jego utworów dotyczyły np. problemów jakie niósł za sobą komunizm oraz władza w państwach bloku wschodniego, inne mówiły o jego własnych problemach, prowadzonych przez niego bataliach z własnymi demonami. Gdy komuna już upadła, zaczął też tworzyć o swoim rozczarowaniu, które związane było z niekonsekwencją niektórych polityków. Kaczmarskiemu można wiele zarzucić. Można nazwać go alkoholikiem, bo owszem był nim w przeszłości. Można wypominać mu przeszłe błędy, takie jak przemoc w rodzinie. Niektórzy mogą nawet powiedzieć, że był arogancki. Są rzeczy, które przemawiają za poglądami tych osób. Ja jednak zawsze staram się dostrzec coś więcej i nie wydaje mi się, by jakiegokolwiek człowieka dało się po prostu określić "złym", chociaż zakładam, że większość osób czytających ten blog, jest tego świadoma. Kim więc był dla mnie Kaczmarski? Przede wszystkim był erudytą, idealistą i nonkonformistą. Erudytą był dlatego, że słuchając przynajmniej paru jego utworów, nietrudno zauważyć, że autor nawiązuje w nich do różnych wydarzeń i dysponuje bogatym słownictwem. Jego utwory nie skupiają się tylko na wielkich, znanych wydarzeniach, ale także na tych mniejszych, bardziej już zapomnianych. Czemu był idealistą? Wydaje mi się, że jego muzyka emanuje jego marzycielskim podejściem do rzeczywistości. Kaczmarski naprawdę wierzył, że może być lepiej i dlatego starał się uświadamiać ludzi, korzystając oczywiście z pośrednictwa muzyki w której potrafił się odnaleźć. Nonkonformizm również jest niezaprzeczalnie jego cechą. Nigdy nie chodził na kompromisy i wolał podążać własnymi ścieżkami, czym często nie zyskiwał sobie popularności. Jego spojrzenie na niektóre sprawy było wyjątkowe, oryginalne. Sam zaś będąc pod wielkim wrażeniem jego dzieł, chciałem napisać wiersz całkowicie poświęcony jego osobie. On sam tworzył wiele o różnych ludziach, czasem opisując ich przywary, a czasem skupiając się bardziej na zaletach, ale zawsze starał się zachować pewną dozę obiektywności. Skoro miałem powód, to czemu nie wrzuciłem? Czy nie miałem tekstu? Nie, tekst był, leżał sobie spokojnie, czekał na opublikowanie. Zatem jaki jest powód? Cóż, prawda jest taka, że poeta ze mnie mierny i nie wydało mi się właściwe honorować go w taki sposób. Pisać lubię i przestawać nie zamierzam. Tworzenie wierszy jest pewnym rodzajem samorealizacji. Lubię spisywać moje przemyślenia, a następnie dzielić się z nimi, nawet jeśli dla niektórych forma może być odpychająca. Jednak coś mi mówiło, że nie warto się spieszyć. Bardzo chętnie napiszę jeszcze o Kaczmarskim lub "słynnym" trio: Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński, ale nie sądzę, że pośpiech byłby tutaj dobrym doradcą. Chociaż taki wiersz mógłby być pięknym prezentem, idealnym na rocznicę śmierci. Ale ilu ludzi tak naprawdę pamięta o tych panach lub kiedy umarli? Sam zdziwiłem się, gdy dowiedziałem się, jak niedawno zmarł Łapiński, ale ja nigdy nie byłem na bieżąco z celebrytami zarówno tymi bardziej, jak i mniej znanymi.
Teraz czemu mniej pisałem. Chciałbym powiedzieć, że miałem po prostu dużo na głowie, ale to nieprawda. Bardziej prawdziwym uzasadnieniem byłoby powiedzieć, że byłem tak szczęśliwy, że nie zauważyłem, jak płynie mi czas. Wszyscy wiemy, że szczęśliwi czasu nie liczą lub jak śpiewał Andrzej Rybiński "nie liczę godzin i lat". Ostatnio faktycznie mam więcej powodów do uśmiechu, ale nie to jest powodem. Prawda jest taka, że mi się nie chciało... Proste? Banalne! Mimo to nie przychodzi mi łatwo się przyznać. Wierzę, że artyści to wolne duchy, które kierują się intuicją i natchnieniem. Jednak wiem, że powinienem postować zdecydowanie regularniej. Nie mogę powiedzieć nic innego, niż "mea culpa". Postaram się poprawić i przynajmniej raz w tygodniu raczyć was jakimiś postami. Czasem zdarzy się wiersz, czasem proza, czasem coś jeszcze innego. Nadal mam w planach napisać to opowiadanie na podstawie waszych komentarzy i jeśli starczy mi siły, to postaram się skończyć je przed Nowym Rokiem ;) W najbliższym czasie planuję publikację prozy, która wpisuje się w poezję absurdu. Następnie... jeszcze nie wiem. Bardzo chciałbym napisać jakąś formę bardziej eseistyczną, ale boję się, czy na papierze wyjdzie to równie dobrze, co w mojej głowie. Na razie pozdrawiam was, dziękuję, jeśli poświęcacie czas, żeby przeczytać moje wypociny i obiecam, że dla was pocić się będę częściej. Wydaje mi się, że większość osób czytających bloga obserwuje moją stronę na Facebooku, ale i tak serdecznie zachęcam. Tam zawsze staram się pisać wszelkie ogłoszenia parafialne. https://www.facebook.com/Stalski-1557056811026506/
Życzę wszystkim radosnych i bezpiecznych wakacji :)

czwartek, 24 maja 2018

Uciekam przed pamięcią i sumieniem

Uciekam przed pamięcią i sumieniem. Strach, przed rzeczami na które sam byłem się w stanie zdobyć jest przerażający. Chcę o tym zapomnieć jak najszybciej, lecz ilekroć spoglądam w lustro widzę człowieka, który ponosi pełną odpowiedzialność za cierpienie i śmierć. Teraz nareszcie znalazłem sposób na ucieczkę. Ewakuację, która zakończy mój problem. Nim jednak nadejdzie czas pożegnania chcę opowiedzieć o tym wszystkim co przeżyłem.
Pochodziłem z ubogiej rodziny. Mój ojciec był skromnym szewcem. Miałem wiele braci i sióstr. Życie nie było lekkie, ale my dobrze się bawiliśmy. Ja byłem najmłodszy. Głód nam nie przeszkadzał, chociaż nigdy nie biegaliśmy z pełnym brzuchem, to jednak nie czuliśmy się zmordowani. Zawsze mieliśmy kreatywne pomysły i spędzaliśmy dużo czasu bawiąc się na dworze. Pomagaliśmy też ojcu w jego warsztacie. Ja byłem rozrabiaką. Zawsze szukałem guza i zawsze znajdywały mnie problemy. Byłem mistrzem we wpadaniu w kłopoty.
Kiedy zacząłem dorastać wiele się zmieniło. Moi bracia poszli na wojnę. Nie wiedziałem dokładnie o co chodzi. Doszło do śmierci jakiegoś arystokraty lub władcy. Nasi mówili, że to wina tamtych. Musieliśmy walczyć, jedyną słusznością wydawało się pomścić go i zagarnąć ziemię oraz majątki nieprzyjaciela. Tak robiliśmy. Wszyscy moi bracia wzięli udział w tej wojnie, nie mogliśmy pozwolić, by pomiatały nami inne kraje. Nie wiedziałem czym jest patriotyzm, ale my poprostu tak zostaliśmy wychowani. Wiedzieliśmy, że obcym nie wolno ufać, każde dziecko to wie. Nie mogliśmy pozwolić, by obcy weszli z butami w nasz kraj i zajęli nasze ziemie, mordowali naszych ludzi. Nie mogliśmy dopuścić, by zabili więcej arystokratów. Nie chciałem jednak, by moi bracia wyruszali na wojnę. Byli jeszcze młodzi, mieli plany i chyba prawdą będzie, że żaden z nich nie marzył o śmierci na wojnie. Jednak większość zginęła, przeżył tylko jeden, Aaron. Aaron był jednak w złej kondycji i nie mógł z nami mieszkać. Był chory, chromy, podobno miał też jakieś problemy psychiczne. Zostałem tylko ja i siostry. Nasz kraj został upokorzony. Zmuszono nas do podpisania haniebnych traktatów, a przynajmniej tak mi mówiono. Gdy byłem dorosły zacząłem słuchać polityka, który twierdził, że zna rozwiązanie wszystkich problemów. Pan Hitler był wizjonerem, a przynajmniej tak go wtedy widzieliśmy. Po prostu chciałem z nim pracować. Towarzyszyłem mu wszędzie, a gdy tylko doszedł do władzy wstąpiłem do SS, to był piękny dzień. Robiliśmy wszystko co kazał, chociaż jego rozkazy nie zawsze były moralnie dobre, ale wtedy nad tym nie myśleliśmy. Sądziliśmy, że pozbywamy się chwastów. Komuniści, demokraci i reszta świata. Wszyscy byli wrogami.
Pierwszy szok przeżyłem, gdy dowiedziałem się, że zawarliśmy sojusz z Sowietami. Z komunistami? Przecież jeszcze niedawno mieliśmy rozkaz pozbycia się ich wszystkich z naszego kraju. Byłem przekonany, że wódz przedstawiał ich dotychczas jako zagrożenie numer jeden dla Niemiec. Sądziłem, że pewnie ja się mylę, wódz nie może się mylić. Rodzice często wysyłali mi listy. Wiedziałem, że się martwią, ale nie mogłem przecież opuścić kraju. Żołnierz nie jest niczym innym jak bronią, która chroni ojczyznę przed zapędami gnuśnych polityków. Jednak wtedy się zastanawiałem. Skoro oni też mają żołnierzy, to czy oni też działają tylko, by chronić ojczyznę przed gnuśnymi politykami? Czy to oznacza, że nasi politycy mogą nie być tak dobrzy jak sądzę? Nie podobało mi się w zasadzie atakowanie innych krajów. Myślałem, że naszym celem nie jest wojna ze światem, a odbudowa Niemiec! Wielkie Niemcy, które nie muszą się nikogo bać, które mają siłę, pieniądzę, władzę. Rozumiałem pobudki, jakie kierowały rządem, ale czy naprawdę musieliśmy prowadzić wojnę z całym światem? Czy Gdańsk jest warty życia żołnierzy? Najwyraźniej tak. Wydaję mi się, że dowództwo nie chciało mnie na froncie, chociaż nie wiem czy to z powodu moich skrywanych problemów etycznych związanych z wojną, obniżenia wydajności, czy może innych nie jasnych mi powodów.
Miałem pomagać w obozie. Naszym zadaniem było nadzorować i pilnować pracy więźniów. Głównie byli tam Żydzi. Żydzi byli podobno odpowiedzialni za sytuację w Niemczech po Wielkiej Wojnie, ale nie wyglądali na groźnych. Ciągle byli jednak dręczeni. Moi koledzy nie znali litości. Przyznam, że mi też zdarzyło się postępować źle wobec więźniów. Działo się tak, ponieważ nie chciałem być różny od reszty, a także czasem potrzebowałem wyładowania. Gdy narastała czasem złość i frustracja bardzo prosto było szturchnąć, albo uderzyć jednego z osadzonych. Zasługiwali na ten los. Nie miałem problemu patrzeć jak posyłają ich na pewną śmierć. Przy dorosłych nie drżała mi nawet powieka. Gdy chodziło o dzieci... odwracałem się. Słyszałem wszystko, ale wolałem nie patrzeć. Nie miałem jednak woli, by przeciwstawiać się władzy. Gdy dowiedziałem się, że większość z tych Żydów to nie są żadni kryminaliści, ani spiskowcy byłem lekko skonfudowany. W takim razie czemu ich tu trzymać? Nie mogą być, aż tak dużym zagrożeniem. Nie widziałem sensu walczyć z wiatrakami. Mój sprzeciw nie pomógłby nikomu. Jedyne co by się stało, to sam wpadłbym w kłopoty, a miałem ich dużo już w młodości. Ostatecznie przecież praca to praca. Nie widziałem różnicy między myśliwym strzelającym do zwierzyny, a nami. W zasadzie wmawiałem sobie, że nie widzę różnicy. Czułem ją. Nocami nawiedzały mnie koszmary nie pozwalające spać.
W końcu wojna się skończyła, jednak naszą przegraną. Uciekłem, nie mogłem zostać w kraju. Wraz z innymi ocalałymi trafiliśmy do Argentyny w Ameryce Południowej. Zmieniliśmy wygląd i tożsamość, ja jednak nie mogłem żyć spokojnie, jakby nic się nie stało. Mieszkałem na uboczu. Za każdym razem jak widziałem wojsko lub policję bałem się, że przychodzą po mnie. Każdego dnia nasłuchiwałem uważnie, lecz najgorsze było co widziałem. Męczyły mnie złe wizje i złudzenia. Czasem zdawało mi się, że widzę ludzi z obozu. Słyszałem płacz dzieci, ich krzyki. Nie dawało mi to spokoju spać. Każdego ranka budziłem się spocony i wyczerpany. Bałem się. Pomyślałem, że zacznę się przemieszczać. Jechałem z miasta do miasta, zwiedziłem wiele miejscowości w Ameryce Południowej, lecz nigdzie nie czułem się dobrze. Zawsze czułem się zaszczuty. Byłem pewien, że to co zrobiłem było amoralne, a mając dostęp do prasy i radia byłem wręcz tego pewien. Nie pamiętałem już radości, gdyż dnie dłużyły mi się i były w zasadzie niekończącym się koszmarem na jawie. Z powodu przemęczenia widziałem wiele nierealnych rzeczy, które budziły we mnie strach i zgrozę. Martwe ciała, krew... czułem jakby ktoś dusił mnie lub męczył, jakbym sam trafił do jednego z tych okropnych obozów. Wszystko zaś co czułem i widziałem było tak rzeczywiste, że nie odróżniłbym tego od codziennego dnia. Przestałem nawet widzieć prawdziwe twarze ludzi. Wszyscy oni mieli twarze więźniów z obozu. Widziałem w ich oczach gniew, nienawiść. Każdy jeden z nich tak wyglądał, pomimo iż wiedziałem, że to niemożliwe. Czemu dostrzegałem jedynie obrazy trupów w żywych ludziach? Byłem nawiedzany. Czułem się tak bezradnie. Nie miałem już dokąd uciec, ale wreszcie wymyśliłem plan. Nie chcąc siedzieć w martwym punkcie wiem, jak uniknąć tego na zawsze.
Mój plan okazał się banalnie prosty, a jednak pierwszy raz do głowy przyszło mi to rozwiązanie. Moje wyznanie zapisuję na tej kartce, jeśli ktokolwiek będzie chciał ją odczytać i o ile w ogóle będzie w stanie. Jestem gotowy się pożegnać. Przykro mi z całego serca i wiem, że to jedyne sprawiedliwe rozwiązanie. Może Święty Piotr będzie dla mnie łaskawy, jako iż mój żal za grzechy jest szczery. Sznur już zawieszony. Przepraszam.

piątek, 4 maja 2018

Ryby

(Autorski wiersz, dziesięciozgłoskowiec)

Ciekawe o czym by rozmawiały
Ryby gdyby swój głos posiadały
Może historie swoje by snuły
Albo jak ludzie jadem by pluły

Może to z rozwagi milczały
Ludzkich problemów tak unikały
Czy to możliwym jest by karp miał głos?
Wtedy zaśpiewałby piękniej niż kos

Czemu rybo nie powiesz ni słowa?
Gdzie zaginąć mogła twoja mowa?
Czy morskie stwory ją ci porwały?
Lub kraby w swe muszle schowały?

Czy ktoś narzucił zmianę tę na was?
Albo podjął decyzję tę za nas?
Bo chociaż rybą może nie byłem
Z ich normami się dobrze zżyłem

środa, 21 marca 2018

Człowiek, który daje życie

Człowiek, który daje życie


Jeśli kiedykolwiek sami doświadczyliście ciężkiej choroby albo mieliście w swoim życiu osobę bliską, być może przyjaciela, rodzeństwo, rodzica, dziecko, a może osobę ukochaną, która ciężko zachorowała, to na pewno wiecie, jakim strasznym uczuciem jest bezradność. Gdy dowiadujecie się, że choroba jest nieuleczalna, zostaje wam tylko płakać, bo ani żadne lekarstwo, ani żaden człowiek wam nie pomoże.
Choroba udowodniła mi, że nie wszystko można kupić. Miałem szczęście urodzić się w zamożnej rodzinie. Mój ojciec miał dobrze płatną pracę, był szanowanym notariuszem. Chociaż bardzo dużo inwestował w moją przyszłość i naukę, trudno mi powiedzieć, że mnie wychował. Był człowiekiem bardzo poważnym, który ciągle miał jakieś sprawy do załatwienia. Bardzo ciężko pracował, a nawet kiedy nie pracował, wydawał się myśleć jedynie o pracy. Nigdy tak naprawdę się nie uśmiechał. Nawet jeśli na jego twarzy pojawiał się grymas udający uśmiech, był on sztuczny i służył mu jedynie za ozdobę, gdy przebywał w towarzystwie znamienitych gości. Moja matka również rzadko była obecna w moim życiu. Była znacznie młodsza od mojego ojca i nie łączyło ich wiele, więc jestem przekonany, że wyszła za niego wyłącznie dla pieniędzy. Sama interesowała się wszystkim, tylko nie tym, co działo się blisko niej. Była kompletnie oderwana od rzeczywistości i chociaż udawała obytą ze sztuką, jestem pewien, że nie rozumiała nigdy przekazu podziwianych dzieł. Gdyby było inaczej, może częściej byśmy rozmawiali… Ojciec wydawał bardzo dużo na moje kształcenie. Większość czasu spędzałem z moimi nauczycielami i z nosem w książkach. Trudno powiedzieć, że nauczyciele mogli całkowicie zastąpić mi ojca, ponieważ nie miałem z nimi tak silnych relacji. Pamiętałem o nich oraz ich naukach, ale oni zazwyczaj traktowali mnie protekcjonalnie i wątpię, bym był dla nich czymś więcej niż po prostu kolejnym uczniem. Dlatego figurą ojcowską w moim życiu stał się pewien lokaj. Był bardziej pracowity od reszty służby, a mimo to traktowany najsurowiej. Pomimo niełatwej pracy zawsze potrafił się szczerze uśmiechnąć, zapytać „Co słychać?” lub porozmawiać. Potrafił zawsze znaleźć czas.
Zostałem notariuszem jak mój ojciec, więc można powiedzieć, że osiągnął sukces. Grono moich przyjaciół było bardzo wąskie. Podobnie jak mój bardzo wymagający ojciec, miałem przyjaciół wyłącznie z wyższych sfer. Pochodzili, jak ja, z dobrych domów, rodzin lekarzy, prawników, księgowych… Większość z nich była okropnymi snobami, ale ja również nie byłem lepszy. Może to kwestia wychowania, może krwi, a może po prostu charakteru, ale tak jak mojemu ojcu zdarzało mi się lekceważyć cudze problemy i zachowywać egoistycznie. Nie interesowały mnie sprawy „plebsu”. Ceny zboża wzrosną dwukrotnie? Jakoś to przeżyję. Byłem tak strasznie samolubny, że zapominałem o losie i istnieniu ubogich, których takie zdarzenie mogło doprowadzić nawet do śmierci głodowej. Żyłem tak wiele lat. Zdążyłem ożenić się i rozwieść, a moje włosy zaczęły srebrzeć, natomiast ja nadal nie potrafiłem właściwie patrzeć na świat. Nie miałem przyjaciół, a znajomi przychodzili i odchodzili. Po śmierci rodziców jedyną bliską osobą, która mi została, był wcześniej wspomniany lokaj, który po śmierci mojego ojca zgodził się pracować u mnie. Pomimo sędziwego wieku bardzo dobrze się trzymał i zawsze służył mi pomocą i dobrym słowem.
Dni mijały mi na tym co zawsze. Zajmowałem się kwestiami zawodowymi, bywałem na imprezach dla „elity” i robiłem inne rzeczy, które nie dawały mi nic poza bogatszym skarbcem. Wszystko się zmieniło, gdy pewnego dnia moje ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć i wykonywać dziwne ruchy. Chociaż objawy nie były z początku silne, nie mogłem ich zignorować. Zamówiłem lekarza, by mnie zbadał. Ten przyjechał i uważnie mnie obejrzał, następnie wystawił diagnozę. Powiedział, że cierpię na chorobę o dziwnej nazwie: „Setesdalsrykkja”. Powiadomił mnie, że jest nieuleczalna i zapytał czy zdarzały się przypadki zachorowania na tą chorobę w mojej rodzinie, mówiąc, że najczęściej przekazywana jest przez rodziców, a objawy pojawiają się dopiero w późniejszym wieku. Odpowiedziałem szczerze, że mój ojciec nigdy na to nie chorował, a moja matka zmarła młodo i nie wiem, czy w jej rodzinie występowała taka choroba. Nagle lekarz zamienił się w sędziego, który skazuje nieszczęśnika na powolną śmierć:
-Nie więcej niż 15 lat – powiedział lekarz. - Ale nie będzie to łatwa śmierć, będzie pan powoli coraz bardziej tracił kontrolę nad swoim ciałem i słabł. Może pan odczuwać silny ból, dlatego sugeruję wykupienie…
-Rozumiem - powiedziałem głośno, przerywając lekarzowi, który najwyraźniej wiedział, że jestem teraz zdezorientowany i potrzebuję czasu, żeby zrozumieć jego słowa.
-Jeśli będzie pan czegoś potrzebował… proszę mnie powiadomić. - lekarz wziął pieniądze i udał się do wyjścia, a ja zostałem sam.
Początek był bardzo ciężki. Musiałem przyzwyczaić się, że moje ciało każdego dnia jest coraz słabsze. Coraz bardziej traciłem panowanie nad swoimi mięśniami. Miałem trudności z piciem i jedzeniem, po pewnym czasie nie byłem w stanie zupełnie wykonywać mojej pracy, gdyż moje dłonie drżały zbyt mocno, bym był w stanie spisywać i podpisywać dokumenty, a przecież z tego żyłem. Czułem się też coraz bardziej otumaniony, a ponieważ nie chciałem spędzać ostatnich lat mojego życia będąc wiecznie zmęczonym, postanowiłem, że będę dużo spał, dzięki czemu w ciągu dnia miałem przynajmniej dość energii, by wykonywać proste, ale niezbędne czynności. Innych nie robiłem wcale. Moja służba musiała głównie zajmować się mną, ponieważ stałem się bezużyteczny i nieporadny. Czułem się beznadziejnie i z każdym dniem coraz bardziej traciłem nadzieję, że jest szansa na poprawę. Nie chciałem wydawać wszystkiego na poszukiwanie nieistniejącego lekarstwa, więc starałem się zaakceptować rzeczywistość.
Do zmiany zdania przekonał mnie jednak mój lokaj. Był bardzo mądrym człowiekiem o trudnej przeszłości. Wielu lokajów wybierało swoją profesję, ponieważ tym zajmowano się w ich rodzinach od pokoleń, ale on był inny. Pochodził z prostej, wiejskiej rodziny, a pracę na salonach załatwił sobie sam, dzięki ciężkiej pracy i wierze w rzeczy, które dla wielu zdawały się niemożliwe. Nawet jego rodzice uważali, że prędzej zginie, niż zostanie lokajem. „Synu, nieważne gdzie pójdziesz i co będziesz robił w życiu, zawsze będziesz synem rolnika.” On nie poddał się. Szukał okazji i je wykorzystywał. Nie zważał, że z powodu braku kontaktów był wiecznie na gorszej pozycji niż reszta służby, po prostu działał i dzięki temu zaszedł tak daleko.
-Z całym szacunkiem, pomimo pańskiej choroby jest pan wciąż tym samym człowiekiem. Ma pan pieniądze i cieszy się pan dobrą sławą. Znam pana od bardzo dawna i już jako dziecko wykazywał pan determinację i bystrość. Spędził pan wiele lat, by dzięki nauce i ciężkiej pracy osiągnąć sukces. Ma pan zamiar teraz stracić to wszystko, położyć się i umrzeć tylko dlatego, że przytrafiło się panu nieszczęście? Powinien pan być szczęśliwy, że ma środki, które pozwolą panu na leczenie. Jeśli nawet nie znajdzie pan kuracji lub lekarstwa, które uratuje pańskie życie, to na pewno nie zaszkodzi panu spróbować. Gorzej być nie może.
Zrobiłem jak poradził. Było ciężko, ale zacisnąłem zęby i zacząłem szukać wszędzie człowieka, który mógłby mnie wyleczyć. Mój dom odwiedziły setki najlepszych lekarzy, znachorów, chirurgów, szamanów i innych specjalistów, którzy zarzekali się, że ich kuracja może mnie wyleczyć lub przynajmniej przedłużyć życie. Leczyli mnie latami, ale ja nie zdrowiałem. Przeciwnie, byłem coraz bardziej chory. Znowu przestałem wierzyć w siebie, jako że nikt nie zgłaszał się już nawet z ofertą uleczenia mojego ciała. Wszyscy wiedzieli, że sytuacja jest beznadziejna i teraz zostało mi już tylko czekać na nadejście nieuchronnej śmierci. Mój lokaj wciąż próbował zachęcać mnie do walki, ale ja byłem teraz głuchy na jego słowa. Czasem marzyłem o śmierci i żałowałem, że w ogóle żyję.
Wtedy dostałem informację. Pojawił się jakiś znachor lub może raczej kaznodzieja. Głosił nauki i podobno leczył ludzi korzystając z mocy, którą dał mu jakiś bóg. Nie brzmiało to obiecująco. Długo ignorowałem nalegania mojego lokaja, któremu bardzo zależało, bym chociaż zobaczył się z tym człowiekiem. Chociaż miałem zaufanie do mojego sługi, to wątpiłem w rzekomo mistyczne moce tajemniczego wędrowcy, który zdawał się zjawiać niespodziewanie i rzadko przebywał dłużej niż kilka dni w jednym miejscu. Było to dla mnie niezrozumiałe, by byle włóczęga mógł wyleczyć mnie z czegoś, z czym nie poradził sobie żaden specjalista. Boża moc wydawała mi się czymś całkowicie abstrakcyjnym.
Mijały tygodnie, a ja zacząłem zauważać coś innego, co wydaje mi się działo się już wcześniej, ale byłem zbyt skupiony na sobie, by zauważyć. Tak bliski memu sercu lokaj zaczął umierać. Był ode mnie zdecydowanie starszy, więc wydaje się, że nie powinno mnie to dziwić, a jednak… Zawsze myślałem, że to ja odejdę pierwszy, wydawało mi się, iż choroba czyniła mnie w pewien sposób „specjalnym”. Jakbym był jedyną śmiertelną istotą na świecie, która powoli umiera, podczas gdy reszta świata żyje i żyć będzie jeszcze długo po mnie. Pierwszymi objawami nadchodzącej śmierci u mojego przyjaciela była blada jak kreda skóra, słaby głos, zmęczenie i trudności w wykonywaniu prostych czynności. Gdy stał, szybko się męczył, więc ciągle się o coś opierał. Wiecznie bolała go głowa i piekło gardło, dlatego nieustannie kaszlał. Chciałem mu pomóc, ale było za późno. On po prostu gasł na moich oczach, aż pewnej nocy się nie obudził. Była to śmierć z przyczyn naturalnych. Lokaj żył bardzo długo, ale ja nigdy nie zauważyłem, że jego osoba była dla mnie aż tak ważna. Nigdy nawet nie zwracałem się do niego po imieniu, a przecież wiedziałem, że na imię ma Nadar. Zawsze mówiłem o nim jak o zwykłym słudze, lokaju, chociaż wiedziałem, że jest kimś więcej. Był przyjacielem, rodziną… Dzień, w którym umarł, spędziłem płacząc i żałując, że byłem zbyt skupiony na sobie, by go zauważyć. Wpierw ważniejsze były reputacja i pieniądze, potem moje zdrowie… Czemu on, a nie ja? Nie chciałem spędzić moich ostatnich lat samotnie. Następnego dnia po jego śmierci zjawił się człowiek, który twierdził, że jest tym słynnym znachorem. Zapytałem go, czy mógłby ożywić mojego przyjaciela. Zaprzeczył, ale powiedział, że po śmierci wszyscy ponownie się spotykamy. Chwyciłem go za nadgarstek i powiedziałem, żeby w takim razie dał mi go znowu zobaczyć. Namaścił mi głowę, wypowiedział słowa modlitwy i wziął na świeże powietrze.
Widzę, jak wyciąga nóż, a w moich oczach budzi się - po raz pierwszy od dawna - iskra nadziei, ponieważ wiem, że zaraz otrzymam drugie życie.