Wacław
obudził się i zamrugał kilka razy oczami. Leniwie obrócił głowę,
a następnie skierował wzrok w stronę okna. Przez moskitierę
dostrzegł, że jest ciemno. Oznaczało to, że musiał przespać
cały dzień. Zaklął cicho. Wiedział, że gdy tylko wróci do
domu, żona zrobi mu awanturę. Oczywiście planował zostawić jej
kartkę na stole. Nie chciał, żeby martwiła się, gdy będzie
odwiedzał swojego starego przyjaciela. Jednak Wacław był bardzo
zapominalski. Pamiętał, by zostawić informację. Zapomniał
jedynie, że jego żona nie potrafi czytać. „Jestem pewien, że
ktoś jej to przeczyta” pomyślał w pierwszej chwili Wacław, ale
potem przypomniał sobie coś jeszcze. „Nie umiem pisać...”
Nieco
zestresowany postanowił, że napije się czegoś odświeżającego,
co pomoże mu w zachowaniu spokoju ducha w tej sytuacji. Udał się
do kuchni, ale wszystko było zamknięte i w zasięgu wzroku nie
znalazł niczego, co nadawałoby się do spożycia. Początkowo
próbował otworzyć lodówkę, ale ktoś musiał ją bardzo
szczelnie zamknąć, ponieważ nawet wykorzystując maksimum sił
swoich wiotkich ramion, Wacław nie był w stanie dostać się do
zapieczętowanej żywności. Kilkakrotnie uderzył w drzwi lodówki,
próbując dostać się do trzymanych wewnątrz smakołyków, okazało
się to jednak zupełnie nieskuteczne. Nie chcąc budzić gospodarzy,
Wacław postanowił, że sam znajdzie sobie coś do skonsumowania.
Ruszył więc w stronę stodoły, gdzie miał nadzieję zdobyć
trochę napoju. Zaczął przemieszczać się między krowami i
dokładnie je lustrować. Chciał, żeby jego mleko było idealne.
Zwracał uwagę na najmniejsze szczegóły, jak ułożenie łat, ich
kolor oraz wielkość… właściwie zwracał uwagę wyłącznie na
łaty. W końcu znalazł idealną sztukę. Była to piękna krasula,
która wyglądała, jakby żywcem wyciągnięta z reklamy
telewizyjnej.
Wtem
Wacław usłyszał kroki, które dochodziły spoza stodoły.
Przestraszył się. Skąd mógł wiedzieć, czy jacyś rabusie nie
przyszli na tę farmę, odebrać gospodarzom stado bydła? Wacław
bał się, że jakiś paskudny drań mógłby zabrać mu jego
krasulę, której wyselekcjonowanie zajęło mu wszak dużo czasu i
wymagało sporo pracy. Wacław wiedział, że nie jest bohaterem i
nie ma szansy z uzbrojonym mężczyzną, kobietą czy dzieckiem. Był
jednak bardzo spragniony i ani myślał oddawać tę krowę, zanim
się napije. Wiedział, że musi działać błyskawicznie, jeśli nie
chce stracić okazji. Przyssał się do pachnącej sianem skóry i
zaczął łapczywie pić.
Nagle
drzwi od stodoły stanęły otworem, a w nich stał gospodarz. Był
to niski, brzuchaty mężczyzna o pokaźnym wąsie, którego jednak
nie należało ignorować, biorąc pod uwagę strzelbę „Remington
870”, dzierżoną przez niego pewnie i wymierzoną w kierunku
bydła. Wacław przełknął głośno ślinę. Chociaż jego skleroza
dodawała mu uroku (wyłącznie jego zdaniem), teraz naprawdę
żałował, że nie pamiętał, dlaczego nie miał waletować w tym
miejscu. Chciał po cichu opuścić stodołę, próbując przecisnąć
się przez dziurę w ścianie, ale usłyszał głos gospodarz.
Właściciel farmy wyważył drzwi do boksu w którym stała
zamknięta krasula i dostrzegł niezgrabnego Wacława. Natychmiast
wycelował w niego ze strzelby.
- Halina! - mężczyzna krzyknął obracając głowę do tyłu. - Znowu jakiś szkodnik nam się zalągł!
- Halina! - mężczyzna krzyknął obracając głowę do tyłu. - Znowu jakiś szkodnik nam się zalągł!
Szkodnik?!
Wacław rozumiał, że może niepotrzebnie włamywał się do cudzego
mieszkania, ale on nie nazywał tego aroganckiego grubasa takimi
epitetami! Nieproszony gość chciał odpowiedzieć na tę zaczepkę,
ale ucichł, gdy usłyszał pierwszy strzał. Wacław uniknął kuli,
chociaż wiedział, że dzieliły go od niej milimetry. Zaczął
miotać się po całym pomieszczeniu jak opętany, próbując uciec z
pola widzenia napastnika. Przerażona dźwiękiem krasula zaczęła
nerwowo poruszać się po pomieszczeniu. Kolejny strzał, a zaraz po
nim jęk konającego zwierzęcia. Właściciel tym razem trafił,
jednak nie Wacława, a swoją biedną krowę. Było ciemno, więc nie
zauważył tego w pierwszej chwili, ale gdy ujrzał, co uczynił,
chwycił się za głowę. Chwilę potem pobiegł w stronę leżącej
krasuli, próbując ją uratować. Wyciągnął kulę, zatamował
krwawienie i szybko zaczął zakładać opatrunek. Było już jednak
za późno. Gruby właściciel nie dostrzegł, że siadając obok
krowy, swoim brzuchem odebrał jej całkowicie dostęp tlenu. Udusiła
się na jego oczach.
-
O żesz w mordę… Halina! Chodź no tu! Musisz mi pomóc to
przenieść.
Do
środka stodoły weszła kobieta, równie urodziwa co jej mąż.
-
Gdzie intruz? Zabiłeś go?! Heniu, nie mów, że go zabiłeś!
Wiesz, że…
-
Nie zabiłem go, wariatko, spokojnie! Tam jest…
Mężczyzna
następnie wskazał miejsce, gdzie ostatnio widział Wacława, ale
jego już tam nie było. Korzystając z okazji wymknął się
większym otworem i znajdował się obecnie daleko za gospodarstwem.
„Nigdy już tu nie wrócę” powiedział ponownie, podobnie jak za
każdym razem, gdy odwiedzał okolicę. Teraz jednak miał jasno
określony cel. Póki było ciemno, miał zamiar dotrzeć do
przyjaciela. Już i tak był spóźniony, nie chciał trafić tam za
dnia, kiedy wszyscy będą spali. Chociaż bardzo się spieszył,
dotarł na miejsce późno. Nieśmiało wkroczył do domu swojego
znajomego. Było w nim ciemno, chłodno, wilgotno… idealnie. Wacław
był też pod wrażeniem lokalizacji. Po drugiej stronie ulicy stał
bar! Dodatkowo taki z rodzaju tych najlepszych, tanich.
-
Hej, Wacek! - Wacław usłyszał znajomy głos przyjaciela.
- Hej, Władek!
- Hej, Władek!
-
Jak ci się podoba mój nowy dom? Jesteśmy akurat w trakcie remontu,
ale…
-
Władek, daj spokój. Wasz dom jest fantastyczny. Ma świetną
lokalizację. Jest chłodno. Pewnie musieliście wydać na niego
fortunę!
- Myślisz? Właściwie to była okazja. Starzy właściciele się przeprowadzali, więc mogliśmy wprowadzić się niemal od razu.
- Myślisz? Właściwie to była okazja. Starzy właściciele się przeprowadzali, więc mogliśmy wprowadzić się niemal od razu.
-
Mówisz, że opuścili to miejsce? - zapytał zdziwiony Wacław. -
Cóż za szaleniec pozbywałby się takiej willi?
-
Nie mam pojęcia, dziwni byli. Francuskie pieski jeśli rozumiesz co
mam na myśli. Teraz opowiadaj, jak ci minęła podróż? - zapytał
go Władysław.
-
No… nic specjalnego. Poza faktem, że pewni właściciele rancza
próbowali mnie zabić!
-
Znowu? - zaśmiał się Władysław, chociaż Wacław zupełnie nie
rozumiał, dlaczego. - Przecież wiesz, że ludzie boją się
nietoperzy. Dlaczego nadal ich nachodzisz?
Władysław nie wiedział, co powiedzieć, ale czuł, że musi powiedzieć coś mądrego.
Władysław nie wiedział, co powiedzieć, ale czuł, że musi powiedzieć coś mądrego.
-
Wiesz… ja myślę, że życie bez ryzyka, jest jak mydło bez
pieprzu…
-
Po cholerę pieprz w mydle? - zapytał Władysław.
-
Nie wiem… ale skoro jest, to widocznie ma jakiś sens.
Władysław
nadal w pełni nie rozumiał, ale przytaknął Wacławowi, ponieważ
był starszy. Następnie obydwoje ruszyli w kierunku baru, gdzie
mogli spijać wysokoprocentowe trunki z podłogi, a nawet podgryzać
nieco wstawionych klientów. Wacław cieszył się, że wreszcie może
wypocząć w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela. Po
wszystkim położył się spać, a kiedy wstał, to - mimo bólu
głowy - był szczęśliwy. Wtem przyleciał jednak gołąb pocztowy
z papierami rozwodowymi. Wacław był bardzo zaskoczony, że ma…
miał żonę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz