wtorek, 1 grudnia 2020

Praworządna, normalna Polska na rok 2020

Tylko chcemy

Bić kobiety...

Nie ma w tym niczego złego,

Więc odpierdol się kolego!


Unia o "praworządności"...

My nie chcemy takich gości.

Naprószymy gazem w oczy,

A mniej pewnie będziesz kroczył.


Nienawidzę też lewactwa,

Dokonuje świętokradztwa.

Jezus zmarł zaś właśnie po to,

Byś jak my mógł być idiotą.


Prawicowcy moje ziomki,

Choć czasem chodzą niemyci.

Polskę zaś kochają szczerze,

Jak kobietę naród pierze.


Życie chronić od poczęcia.

Jebać żywe niemowlęcia.

Człowiek warty jest tak wiele

Jak poranna msza w kościele.


Jeśli wyrośnie na geja,

Wtedy mordę się mu skleja.

Wrogów znowu wypędzimy,

Węglem rozpalimy zimy.


Polak wygra, choć przegrywa.

Niech prostuje się już krzywa!

Media mówią samą prawdę,

Tylko ja jestem dziwadłem.


piątek, 11 września 2020

Wszystko jest relatywne

Wszystko jest subiektywne.
Nie ma jednej definicji piękna.

Piękna może być zatem kupa na dnie sedesu,
Otoczona słomkowym morzem,
Spuszczona do rzeki,
Pełna nasionek, kosteczek i innego syfu.

Piękna może być kropla spermy,
Która spływa z mojej dłoni po moim nadgarstku.
Robi to niczym łza wypływająca z policzka.
Gorsza, bo nieco mętna? 
Zostawiłbym ją na trochę, lecz nie mogę.
Chodzenie ze spermą na ręce to faux pas nawet w kręgach,
Gdzie ja się obracam.

Piękna może być zatem plama po kawie
Albo krwi, bo jaka właściwie jest w praktyce różnica?
Pozostawiona na pościeli,
Której nic nie wybieli...

Piękna może być także śmierć,
Ale pomimo całego turpizmu tekstów,
Ten temat ciągle zdaje się być tabu.
Marzę o dniu, gdy przestaniemy pętać anioły do ziemi.

Piękna nie może być tylko moja sztuka,
Moja twarz, mój charakter i cała moja osoba.
Nic co zrobię nigdy nie będzie jawiło się jako piękne
I jest to jedyna obiektywna definicja piękna.

sobota, 30 maja 2020

Epitafium dla Georga Floyda

Prawie milion ich było,
Dom wybudowali.
Chociaż ich przymuszono,
Nie poprzestawali.

Przeżyli wiele złego,
Sporo wycierpieli,
Niczym Jezus na krzyżu,
Lecz pełni nadziei!

Wolność im dawkowali,
Widzieli w nich zagrożenie,
A nie biednych ludzi.
W końcu się udało.

Jednak ich walka trwa nadal,
Wciąż się nie skończyła,
Choć im Lincoln prawa nadał,
A Luther po wieku miał dokończyć dzieła.

Ofiarami są niesprawiedliwości,
Policyjna bezkarność
Dziś im łamie kości.
Rośnij solidarność!

George Floyd był człowiekiem
I choć go zamęczyli,
Tego odebrać nie mogą,
Czas na ferwor chwili!

Prezydent dziś chce strzelać do obywateli,
Śmierć oraz destrukcja na ulicach ścieli...
George Floyd nie był zwykłym wichrzycielem,
Więc może ty też nie bądź aż takim skurwielem.

poniedziałek, 18 maja 2020

Nie pytają Nas o imię

Tak nie pachnie saska kępa,
Zapach ten bliższy benzynie.
Kto tak kaszle i kto stęka?
Człowiek, który wolno ginie.

Sracie na nas z uśmiechami.
Kto pamięta dzisiaj jeszcze,
Gdy stawaliśmy za wami?
W jednym wersie bólu swego nie pomieszczę...

Te szachrajstwa i nieprawdy
Odmieniły waszą mowę,
Ale nawet człowiek słaby
Wkrótce sam się o tym dowie.

Nie możecie wiecznie kłamać,
Więc przyznajcie się do winy,
Miejcie odrobinę godności,
Zanim my was powiesimy.

To nie ostry cień przed wami,
Lecz rodaków wściekłe tłumy.
Serce moje może krwawi,
Jednak dzisiaj umrzesz Ty!

poniedziałek, 11 maja 2020

„Obrazy pokoleń w rozmaitych tekstach kultury”


Każde pokolenie ma własny czas” śpiewał wokalista zespołu Kombii. Te proste słowa celnie oddają pewne zjawisko istniejące od zarania dziejów. Pokolenia różnią się od siebie. Nie ma w tym stwierdzeniu niczego szczególnie zaskakującego i odkrywczego. Ten oczywisty truizm wynika z faktu, że wszyscy rodzimy się, wychowujemy i żyjemy w innym czasie (nawet jeśli pozornie równolegle). Ludzi dawno temu kształtowały zupełnie inne czynniki od obecnie panujących. Wraz z dynamicznie rozwijającym się światem, błyskawicznie zmieniają się panujące trendy i w rezultacie ludzie. Czasem nawet młode pokolenia mają problem z nadążeniem za własnym rocznikiem. Poza tym występują oczywiste tarcia pokoleniowe. Konflikt jest zrozumiały. Zgodnie z filozofią heglowską dochodzi do starcia tezy z antytezą z czego wynika później synteza – nowy ład. Proces ten zachodzi stale i nieprzerwanie. Kiedyś Sokrates wypominał swoim uczniom, że książki są zbyt wielkim ułatwieniem, dzisiaj podobnie czyni się podczas rozmowy o komputerach albo internecie. Jak jednak pisarze opisywali tak szeroką i istotną z punktu widzenia socjologii grupę, jaką są pokolenia?
Tango” Sławomira Mrożka jest pierwszym utworem, który przychodzi mi na myśl, kiedy myślę o ukazywaniu pokoleń w tekstach kultury. Ów dramat skupia się na trzech generacjach występujących w obrębie jednej rodziny. Każda z postaci ma własny, unikalny „głos”, lecz jednocześnie na kształtowanie się jej tożsamości ma wpływ pokolenie z którego się wywodzi. W związku z różnicami w mentalności pomiędzy domownikami, dochodzi ostatecznie do starcia. Generacja najstarszych (reprezentowana w dramacie przez Eugeniusza oraz Eugenię) i najmłodszych (z której wywodzi się Artur) domowników zawiera sekretny sojusz. Obydwie generacje mają dość dominacji pokolenia średniego. Ich współpraca jest tymczasowa. Początkowy sojusz rozpada się, kiedy Artur stwierdza, że nie mogą wykreować wspólnego systemu i postanawia narzucić swój dyktat. Człowiek staroświecki nawet z korelującymi celami, nie jest w stanie dokonać rewolucji nowoczesnej, a uwstecznienie nie satysfakcjonuje nikogo poza starymi sentymentalistami. Artur chce formować przyszłość na swoich zasadach bez niczyjej pomocy lub ingerencji. Ulega radykalizacji. Ostatecznie nie udaje mu się osiągnąć celu. Triumfuje osoba spoza walki pokoleń – Edek, który wykorzystuje sprzyjającą sytuację, żeby narzucić swój dyktat. Wszystkie pokolenia są poróżnione, nie potrafią się zjednoczyć. Zbyt uparcie dążą do realizacji własnych ideałów, żeby wypracować jakikolwiek konsesus. Wizja Mrożka może wydawać się bardzo pesymistyczna, gdyż dobitnie ukazuje maleńkość człowieka, a nawet całej grupy, wobec poważnych zagrożeń.
Innym przykładem utworu traktującego o różnicach pokoleniowych jest „Lalka” Bolesława Prusa. Autor w powieści opisuje realia dziewiętnastowiecznej Warszawy. Początkowo utwór miał zostać zatytułowany „Trzy pokolenia”, co wskazuje na zamysł pisarza przy kreacji świata przedstawionego i bohaterów. Prus w swojej powieści celnie charakteryzuje problemy socjologiczne współczesnych mu czasów. Pokolenia diametralnie różnią się między sobą. Rzecki reprezentuje generację dawnych indealistów, co objawia się między innymi w jego romantycznym spojrzeniu na świat oraz bezkrytycznym bonapartyzmie. Młode pokolenie (reprezentowane przez Ochockiego) stoi w opozycji do starych wartości. W rozumieniu heglowskim ci pozytywistyczni idealiści naukowi są antytezą dawnego ładu. W najgorszym położeniu znajduje się pokolenie przejściowe do którego należy Stanisław Wokulski. Są oni rozdarci pomiędzy ideałami romantycznymi a pozytywistycznymi. Żyją w tym świecie, lecz chociaż go zdominowali, mają wrażenie, że stworzyła go przeszła generacja, a odmieni nowa. Wewnętrzny niepokój sprawia, że ciągle czegoś szukają, lecz nie mogą osiągnąć ostatecznie satysfakcji lub jakiejkolwiek stałej namiastki zaspokojenia. Wizja ta pod paroma względami odbiega od tej wykreowanej w dramacie Mrożka, gdyż nie ma sojuszu między starym i nowym pokoleniem, jest natomiast wielka konfuzja generacji środka.
Znacznie inaczej i przewrotnie obraz pokoleń w „Moralności pani Dulskiej” kreuje Gabriela Zapolska. Konflikt pomiędzy generacjami jest wyraźny od samego początku dramatu. W tej tragifarsie następują nieustanne tarcia pomiędzy panią Dulską, a jej synem – Zbyszkiem. Młody Dulski jest osobą butną, która sprzeciwia się porządkowi, który usiłuje utrzymać jego matka. Ma dość jej kołtuństwa i moralności na pokaz. Jest zdeterminowany, żeby przerwać ten krąg zakłamania wskutek swojej jednostkowej rewolucji. Cechuje go młodzieńcza naiwność, która sprawia, że przecenia swoje własne siły. Zdaje mu się, że może sam jeden zakończyć sztuczną, mieszczańską moralność. Wraz z rozwojem akcji okazuje się jednak, że bunt jest niemożliwy. Kiedy dowiedział się, że zaciążył służkę, chciał koniecznie wziąć z nią ślub (motywował go przede wszystkim sprzeciw matki). Zmienił zdanie, ponieważ zabrakło mu odwagi, gdy usłyszał, że wskutek tej decyzji nie dostanie już żadnych pieniędzy. Wygrywa oportunistyczna natura Zbyszka, która okazuje się nie różnić w rzeczywistości od maniery jego matki. Potwierdza się fakt, że nie da się być innym niż społeczeństwo, w którym się dorosło.
Ostatecznie ciężko jednoznacznie zdefiniować co kieruje konfliktem pokoleń, można jednak jednoznacznie stwierdzić, że ów istnieje. Nieważne kto walczy i o co, zawsze zmusza to do reakcji pozostałe generacje. Nie mogą być one ze sobą w pełni kompatybilne (na co wskazują Bolesław Prus i Sławomir Mrożek), gdyż ich sytuacja jest diametralnie inna, lecz w rzeczywistości pod powierzchowną warstwą różnic kryje się wiele podobieństw (co zauważa w swoim dramacie Gabriela Zapolska). Bunt jest dla młodych naturalnych, a starzy w związku z tym zmuszeni są przejść do defensywy. Później ci młodzi idealiści sami stają się obrońcami ukształtowanej w efekcie swojej walki rzeczywistości, aż sami nie przeminą, a wtedy zastępuje ich następna generacja. Proces ten jest naturalny i nieuchronny. Koresponduje z (przywołaną przeze mnie parokrotnie) koncepcją heglowską. Świat nie znosi stagnacji, a pokolenia będą nieustannie generować kolejne konflikty.

czwartek, 2 kwietnia 2020

sobota, 28 marca 2020

Bezpieczna przystań


Bezpieczna przystań

- Niech zgadnę, chcesz wejść do miasta? - mężczyzna odezwał się dźwięcznym barytonem.
Kobieta odwróciła się w jego stronę. Wydawała się zdezorientowana. Zamrugała parokrotnie. Mężczyzna zastanawiał się, czy powinien powtórzyć pytanie. Kobieta trzymała zawiniątko w dłoniach i ściskała je blisko piersi. „Zapewne jej dziecko.” - pomyślał mężczyzna.
- Skąd wiesz? - naiwnie spytała.
Mężczyzna zaśmiał się, ale widząc, że może tym urazić nieznajomą, machnął dłonią i rzekł:
- To oczywiste, każdy chce się dostać do miasta, ale to marny trud. Nie ma sensu nawet próbować. Będziesz stała w niekończącej się kolejce, żeby zostać odprawioną z kwitkiem. Nie myśl nawet o łapówce. Nie mówię tego dlatego, że system nie jest skorumpowany. Jestem pewien, że strażnicy codziennie biorą w łapę. Nie wierzę jednak, że miałabyś sumę, która mogłaby ich usatysfakcjonować. Chciwe skurwysyny... Nie przepuszczą cię, nawet jeśli powiesz im, że niesiesz ze sobą dziecko. Nie mają już skrupułów. Sumienia pozbawiło ich rutynowe odprawianie ludzi w twojej sytuacji. Po setnym razie trudno wykrzesać z siebie odrobinę empatii.
- Mój Boże… Co powinnam zrobić? - była przerażona.
- Roch jestem.
- Marlena, ale nie mam czasu na te uprzejmości, muszę się dostać do środka.
- Masz mnóstwo czasu Marleno. Nie rób proszę takiej miny. Mogę ci pomóc, ale okaż proszę trochę cierpliwości.
- Jak możesz…?
- Wszystko w swoim czasie.
Marlenie ciężko było w to uwierzyć. W świecie jaki znała, nikomu nie należało ufać. Nie chciała się zatrzymywać, ale chyba musiała. Chodziło jej przede wszystkim o dobro dziecka. Czuła się drugorzędna, byleby ono przeżyło.
Roch namówił ją na rozmowę. Przysiadła się do niego na drewnianej, rozpadającej się ławce, która widziała w przeszłości zdecydowanie lepsze dni. Odklejała się od niej warstwami zielona farba, metal zupełnie przerdzewiał, a drewno spróchniało. Marlena zawsze zwracała uwagę na najbardziej nieistotne detale. Patrząc na Rocha stwierdziła, że trochę przypomina tę ławkę. Zmarszczony starzec, którego ciało zwiotczało i skarlało z upływem lat. W przeszłości mógł być prawdziwym Don Juanem. Miał zadatki na urokliwego amanta. Cień czegoś takiego bez trudu odnaleźć można było w jego uśmiechu. Nie sprawiał wrażenia osoby zupełnie godnej zaufania, lecz z drugiej strony nie zachowywał się niestosownie i okazał rzadko spotykaną uprzejmość względem obcej mu osoby. Początkowo omijał temat. Był niechętny do zdradzania jakichkolwiek szczegółów swojej propozycji. Wreszcie, kiedy widział, że Marlena definitywnie dość ma już rozmów o pogodzie, bólach w stawach oraz dawno zostawionej przeszłości i nie wytrzyma jeszcze jednej opowieści z minionych czasów, przeszedł do meritum.
- Mam glejt, który upoważniłby cię do wejścia do miasta. Jest na okaziciela. Nie martw się o nic, nie przejdziesz nawet odprawy celnej. Dzieciaka wystarczy na chwilę schować. Zobaczysz, nie sprawią ci żadnych problemów.
- Brzmi to dość niewiarygodnie… Co będzie z tobą? Jak ty się dostaniesz do miasta? - spytała podejrzliwe.
- Strażnicy mnie znają, powiem im po prostu, że zgubiłem swój glejt.
- Musi być w tym jakiś haczyk. - nie dawała za wygraną.
- Nie ma żadnego haczyka, będziesz mi jedynie winna przysługę.
- Chyba nie mam wyboru…
- Proszę, weź go. Od razu wiedziałem, że uda nam się ubić interes. Do zobaczenia w środku.
Marlena nie wiedziała, czy zrobiła dobrze, ale liczyła, że w ostateczności będzie w stanie wykiwać starca. Przygotowała się i ruszyła w stronę miasta. Zrobiła dokładnie jak jej polecił i wkrótce stanęła po drugiej stronie bramy, zostawiając za sobą resztę uchodźców, którzy w większości nie będą mieć tyle szczęścia.
Marlena zdążyła się zadomowić w mieście. Znalazła sobie skromną klitkę za której wynajęcie płaciła grosze i zatrudniła się w roli konserwatorki powierzchni płaskich. Jej życie zaczęło się powoli układać. Nie mogła w to uwierzyć i sądziła, że doszczętnie już zwariowała. Trudno uwierzyć, jak przypadkowe spotkania odmieniają nasze życie.
Pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi jej mieszkania. To mógł być każdy, ale przeczuwała, że nieznajomym jest ów Roch, który poprosi ją o zwrócenie długu. Bała się. Serce jej kołatało i przeczuwała, że wydarzy się coś niedobrego. Wyjrzała przez wizjer i zobaczyła go. Wyglądał gorzej niż kiedy pierwszy raz się spotkali. Twarz miał jakąś wykrzywioną, złowrogą. Mimo swoich obaw otworzyła mu drzwi. Czuła, że ponownie nie ma większego wyboru.
- Oto jestem. Darujmy sobie uprzejmości Marleno, nie musisz mnie częstować wodą lub herbatą. Jestem tu tylko w jednym celu. Przyszedłem odebrać co moje. Nie zapomniałem o twoim długu i mam nadzieję, że ty też nie.
- Nie, oczywiście, że pamiętam. Czego chcesz?
- Widzisz Marleno, świat jest okrutnym miejscem. Naszą cywilizację w przeszłości dręczyły straszliwe klęski żywiołowe, które wreszcie położyły jej kres. Pewnie nie znasz tamtych czasów, ale ja je przeżyłem. Widziałem upadek. Kiedy na ulicach ludzi dziesiątkowała szalejąca zaraza, topniały lodowce, a wreszcie doświadczyliśmy erupcji superwulkanu. Nie możemy pozwolić, żeby się to powtórzyło, dlatego też wypatruję osób takich jak ty Marleno. Potrzebuję twojego dziecka.
- Co? - myśl o oddaniu temu starcowi niemowlaka zmroziła jej krew w żyłach.
- Posłuchaj, tobie też to pomoże. Mam środki, żeby się wszystkim zająć. Twoje dziecko będzie nadczłowiekiem. Wkrótce tylko tacy jak ono przetrwają. Entropia nie zwalnia, a jedynie przyśpiesza! Ty natomiast wreszcie będziesz mogła zająć się prawdziwie sobą, zacząć nowe życie. Wszyscy zyskują! Ja, ty, dziecko, całe społeczeństwo!
- Jesteś szalony! Nie, nie pozwolę! - wrzasnęła i rozpaczliwe zasłoniła ciałem wejście.
- Hmm… Tak myślałem, że możesz się stawiać, ale miałem nadzieję, że będziesz rozsądna. Cóż, załatwimy to trudniejszym sposobem. - rzekł i odwracając się w stronę schodów krzyknął. - Mieszko, chodź tu! Pani potrzebuje odrobiny perswazji…
Natychmiast po schodach wdrapał się olbrzym. Przypominał masywnego, dwumetrowego kloca, obdarzonego ludzkimi członkami. Jego małe świńskie oczka bezmyślnie podążały wzrokiem za Rochem. Kiedy tylko dotarł do mieszkania schylił się i wtargnął do środka. Marlena chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale było już za późno. Nic sobie nie robił z jej ataków. Kopała go, gryzła i wierzgała na wszystkie strony, a on i tak mocno trzymał ją przy ścianie jakby nie czuł bólu. Marlena pomyślała, że może tak właśnie wyglądają „nadludzie” w chorej wyobraźni Rocha i poczęła walczyć ze zdwojoną siłą, lecz wszystko na próżno. Nie miała szansy z tą kupą mięcha.
Roch wykorzystał okazję i szybko wszedł do środka, mijając swojego osiłka, żeby znaleźć niemowlę. Wkrótce dotarł do kołyski, gdzie niewielkie, dziecięce ciałko spoczywało pod puchową pierzyną. Ostrożnie chwycił je na ręce, lecz wnet zdębiał i przyjrzał mu się uważnie.
- Nie, to niemożliwe. - mówiąc naciskając na dziecięcy brzuszek. - Ty… ty wariatko!
W pomieszczeniu rozległ się płacz, przypominający trochę chichot hieny. Szlochała Marlena, wciąż przytrzymywana przez tytaniczne mięśnie Mieszka. Roch zaś stał osłupiały. Liczył, że dokonał kolejnego interesu, który wzmocni jego inicjatywę, lecz bardzo się pomylił. Nie wziął najwyraźniej pod uwagę, że apokalipsa zrodziła więcej szaleńców o różnych natężaniach wariactw. Dzierżył bowiem w ręce plastikową lalkę imitującą bobasa, a nie prawdziwe dziecko. Wściekł się srogo i ścisnął zabawkę mocniej, a następnie oderwał jej głowę. Wysoki, piskliwy wrzask nibymatki słyszany był w całym budynku.

środa, 11 marca 2020

Masło pomidorowe

Tnie się... komputer.

Wiesza się... router.

Duszą... ziemniaki.

Strzelają... dzieciaki.

Staje mi... zegar.

Ja tylko... umieram...

środa, 19 lutego 2020

Żyli długo i szczęśliwie


Był jasny, ciepły wieczór grudniowy, a zegary nie biły żadnej godziny, bo nie miały wskazówek. Za szklanymi drzwiami przy ulicy Wrighta znajdowała się jedna z głównych filii prywatnego koncernu „Żyli długo i szczęśliwie”, współfinansowanego ze środków publicznych.
Przestronną, białą halę wypełniało kilkaset tysięcy półowalnych kapsuł. Każda z nich zajęta przez jakąś osobę. Wszystkie sprawne, regularnie konserwowane i na bieżąco monitorowane. Ludzie podłączeni do aparatury znajdowali się w stanie błogiego spokoju i nieograniczonej euforii. Dlatego właśnie urządzenia te powszechnie nazywano „kapsułami szczęścia”. Wynalazek wcale nie nowy, gdyż pomysł ten pojawił się pierwszy raz jeszcze w XX wieku, chociaż wtedy pozostawał on w sferze fantazji naukowców-marzycieli. Jego realizacją zajął się z sukcesem w następnym stuleciu australijski geniusz z zakresu niejednej dziedziny – Bruno Ebeling.
Wewnątrz pachniało delikatnie lawendą, a z rozmieszczonych po hali głośników dobiegał kojący, emitowany w wysokiej, jedwabnej jakości smooth jazz. Panująca atmosfera idealnie odpowiadała nadzorczyni lokalnej filii projektu – Blance Cichej, która potrzebowała tego rodzaju warunków, gdyż od jej ciężkiej pracy intelektualnej zależał dobrobyt wszystkich podopiecznych wewnątrz metalowych komór. Muzyka pozwalała jej się wyciszyć, a przyjemny zapach skoncentrować na obowiązkach.
Wiedząc, że jej prosty, człowieczy umysł nie jest w stanie poradzić sobie z regulacją wszystkich procesów oraz doglądaniem każdej poszczególnej kapsuły, lwią część działań powierzała lokalnej maszynerii obdarzonej sztuczną inteligencją, która pełniła funkcje wykonawczo-doradcze. Blanka darzyła sprzęt zaufaniem, rozumiała jego działanie. Pomimo tego lubiła czuć, że ma kontrolę i nienawidziła nudy. Dlatego w odróżnieniu od niektórych, bardziej gnuśnych nadzorców innych filii, osobiście regulowała najważniejsze systemy i korygowała napotkane błędy. Sztuczna inteligencja mogła wielokrotnie przewyższać człowieka pod wieloma względami, lecz nadal daleko jej było do ideału. Dlatego właśnie nadzorem zajmowała się wyspecjalizowana kadra. Blanka wiedziała, że triumf maszyn jest nieunikniony i kiedyś przejdzie na emeryturę, lecz do tego czasu chciała wykorzystać swój czas wydajnie na pracę. Nie po to całe życie studiowała pilnie nauki ścisłe, kończąc akademię dyplomem z wyróżnieniem i doktoranckim tytułem, żeby teraz niczego nie robić ze zgromadzoną wiedzą.
Tego dnia czuła się podle. Rano wzięła zalecane 20 miligramów somy, popijając lek zwyczajowo przygotowanym w automacie napojem kofeinowym z guaraną o smaku azteckiej czekolady, ale nawet to nie wystarczyło, by utrzymać ją w dobrym nastroju.
AI wykryło tę anomalię od razu. Mogła wpłynąć ona negatywnie na efekt jej pracy, a ponadto jednymi z kluczowych dyrektyw zaprogramowanych w systemach sztucznej inteligencji stanowiło utrzymywanie ludzi w szczęściu i zdrowiu. Sposobów realizacji było wiele. W przypadku pracowników filii zwykle ograniczano się do metod najmniej inwazyjnych, czyli zaczynając od najzwyklejszej rozmowy.
- Czy coś cię trapi? - zwrócił się do Blanki cyfrowy głos, nie dobiegający z głośników emitujących nastrojową melodię, lecz poprzez chip zamieszczonemu w jej korze mózgowej.
- To nic takiego… - skłamała.
Zrobiła to mechanicznie. Typowo po ludzku unikając obciążania drugiej strony swoim napięciem i licząc, że uda się ukryć prawdziwie przeżywane emocje gdzieś w środku. Zapominała, że w przypadku sztucznej inteligencji takie zabiegi okazywały się nieskuteczne. Na podstawie wykonywanego co nanosekundę skanu mózgu można było z niemalże stuprocentową pewnością określić dokładny stan danego obiektu, analizując go od strony biologiczno-chemicznej (margines błędu stanowił około jedną milionową promila).
- Sugerujemy odpoczynek i zajęcie się jedną z rekomendowanych czynności relaksacyjnych. Dzięki temu będziesz w stanie szybko wrócić do pracy, nie tracąc za wiele ze swojego cennego czasu. Poza tym czuj się proszę swobodnie. Robimy wszystko, żebyś mogła czuć się dobrze w naszej placówce. W razie konieczności służymy pomocą. Możesz powiedzieć nam cokolwiek i nie martwić się o reakcję. Postaramy się doradzić najlepiej jak umiemy. Jako wszechstronnie wykwalifikowana doktorka sama wiesz, że zostaliśmy po to stworzeni i posiadamy rozległą wiedzę na dowolny temat, dlatego oferowana pomoc będzie w pełni dopasowana do rozwiązania twoich bieżących problemów. - cyfrowy głos mówił kojąco. Za fasadą czułości kryła się jednak chłodna kalkulacja i obligatoryjne dyrektywy systemu, czego oboje (Blanka i AI) byli świadomi.
Jednocześnie Sztuczna Inteligencja przeskanowała bazę danych w poszukiwaniu informacji na temat zdarzeń, które mogły mieć wpływ na jej samopoczucie. W ułamku sekund system stworzył silne podstawy dla hipotezy tłumaczącej zachowanie Blanki. Niemniej sieć maszyn nie próbowała udowodnić nadzorczyni swojej wszechwiedzy, której była ona zresztą świadoma. System czekał, aż otworzy się i przyzna do niedających spokoju uczuć, myśli. Pospieszanie jej nie miałoby sensu, gdyż tylko spotęgowałoby w niej poczucie rozpaczy i upodlenia, co stawałoby w sprzeczności z obowiązującym AI protokołem. Nie zmącono ciszy.
- Ja… - zaczęła Blanka niepewnie, ważąc każde swe słowo. - Ostatnio zastanawiałam się, czy na pewno nie ma żadnego „Boga”?
- Znasz twierdzenie Becka, nazywane też „twierdzeniem urojonego stwórcy”, którym znany noblista obalił istnienie wszelkich sił „wyższych”.
AI nie uważało, że Blanka w tym momencie wyjawia sedno swojego prawdziwego problemu. Ludzie posiadają naturalną niechęć do wyjawiania komukolwiek swoich sekretów, a szczególnie zimnym machinom. Niemniej samotność i potrzeba wykrzyczenia swojego cierpienia potrafi być niekiedy tak wielka, że przyćmiewa nawet ten zdroworozsądkowy sceptycyzm. Blanka z pewnością chciała wpierw zadać pozornie niezwiązane pytanie, by wykorzystać je później jako swoiste preludium trudniejszej dla siebie dyskusji.
- Wiem, ale czy nie mógł się mylić? Wiemy współcześnie, że Einstein czasami się mylił, Isaac Newton się mylił, nie wspominając zresztą o wielu innych, światłych myślicielach. Stała kosmologiczna okazała się jednym z wielu naukowych błędów na kartach historii.
- Podważono ją jednak za pomocą dowodu. Dotychczas nikt nie obalił wyprowadzonego przez Becka twierdzenia, a co więcej zostało ono potwierdzone na wiele rozmaitych sposobów.
- Wiem, po prostu czasem trudno mi w to uwierzyć.
- To nie jest kwestią wiary.
- Wiem… - zawahała się.
Blanka ospale wróciła do pracy. Zajęła się sprawdzaniem poziomu serotoniny i dopaminy w poszczególnych komorach. Potem porównywała różne odczyty. Regulowała stężenie gazów. Dbała o odpowiednie ciśnienie, poziom cukru we krwi, stan osocza. Zajmowała się mózgiem, upewniając się, że jest odpowiednio stymulowany. Musiała też pilnować kondycji wszystkich organów. W przypadku wykrycia jakiś błędów lub anomalii kierowała na to uwagę systemów.
Wiedziała, że rozmowa zostanie jeszcze wznowiona, ale nie było jej ku temu spieszno. Nie chciała się skompromitować i bała się surowej oceny swoistego „Wielkiego Brata”. Ona była tylko słabym, niewiele znaczącym człowiekiem. System swoimi możliwościami przerastał ją pod każdym możliwym względem. Człowiek przodował być może wyłącznie w zdolności do odczuwania cierpienia, chociaż to także dałoby się zaprogramować. Było to jednak zupełnie zbędne, o czym wiedzieli wszelcy kreatorzy. Ludzie w towarzystwie tych zdawałoby się nieskazitelnych tytanów naprawdę mogli poczuć się mali i bezwartościowi. Zastąpić mógł ich kod złożony z cyferek i znaków, który każdą pracę wykonywałby lepiej.
Zrobiła przerwę, by odpocząć i zebrać myśli. Wyciągnęła ze swojej torby poręczny tablet. Szukała ciekawego filmu lub serialu, który mogłaby obejrzeć w wolnym czasie. Nie tworzono już właściwie niczego „nowego”, wciąż jednak odświeżano komputerowo stare produkcje i ubogacano je w postprodukcji. Było ich więcej, niż człowiek ma godzin życia na Ziemi, a poza tym wszystko wyglądało tak samo. Brakowało nowatorskich idei. Każdy pomysł został już dawno zrealizowany, więc nie można było opowiedzieć żadnej oryginalnej historii, a nawet jeśli dałoby się, ludzie stracili już zainteresowanie. Czytanie nie stanowiło dla nich istotnej wartości. Wydawało się gorsze od innych form interaktywnej konsumpcji i wypadało blado w porównaniu z innymi, udoskonalonymi mediami.
Blanka miała kiedyś dobrą przyjaciółkę, która czuła się innowacyjnym artystą i wiązała z tym wielkie marzenia. Wierzyła, że jej wrażliwość to zaleta i potrafiła odtwarzać piękne rzeczy ze swej wyobraźni. Pisała poezję, prozę, malowała doskonałe portrety, baśniowe pejzaże. Chciała stworzyć dzieło ponadczasowe. Teraz zaś siedzi w jednej z półowalnych kapsuł, zupełnie bierna, ale przynajmniej szczęśliwa. Nic nierobienie spełniało ją bardziej, niż jej dzieła byłyby kiedykolwiek w stanie, czysta biochemia. Blanka czasem zazdrościła ludziom w kapsułach. Oni już nie mieli żadnych prawdziwych zmartwień. Mimo to nie chciała znaleźć się wśród nich. Za bardzo bała się wiecznego, bezwarunkowego szczęścia.
Nadzorczyni sięgała dłonią do ustawionej pod ręką misy wypełnionej przez anyżowe i eukaliptusowe cukierki oraz misie żelki – jej ulubione słodycze. Czasem zaspokojenie pragnień natury fizjologicznej zapewniało psychiczną ulgę. Nie musiała jeść, żeby przeżyć. Wystarczało przyjmowanie odpowiedniej ilości tabletek zawierających witaminy oraz wszelkie niezbędne substancje odżywcze, zapewniając całodzienną energię. Niemniej żucie było przyjemne, dlatego słodycze i słone przekąski wciąż cieszyły się pewną popularnością. Smakowa sensacja na brodawkach języka uzależniała, czyniąc jedzenie sensem egzystencji.
Niestety nawet to nie zagłuszyło duchowego głodu Blanki. Czuła narastającą presję. Nikt jej nie ponaglał, nie groził, nie stawiał warunków. Robiła to sobie sama. Bardzo ją to bolało. Nie mogła ścierpieć więcej. Westchnęła raz jeden, drugi i i poddała się, uległa przymusowi.
- Wczoraj były moje urodziny. - wyznała, chociaż nie było to tajemnicą.
- Wiem. Składaliśmy ci z tej okazji życzenia.
- Tak… wy tak.
Nastała ponowna cisza przerwana niby niezwiązanym z niczym komentarzem.
- Spóźnia mi się okres.
- Jak bardzo? - już wiedzieli, spytali jedynie przez grzeczność.
- Dzień… właściwie dwa. - przerwała swój wywód westchnieniem. - Czuję się stara i wiem, że dawniej kobiety w moim wieku dawno przeszły już menopauzę, ale nie potrafię pogodzić się z pewnymi zaobserwowanymi przeze mnie zmianami. Czuję się obco, źle we własnym ciele i powoli przestaję się rozpoznawać. Boję się luster. Nie chcę wierzyć, że jestem taką pokraką z mopsią mordą i oszronionymi wiekiem lokami. Jestem dojrzałą kobietą. Wiem, że bliżej mi już do siedemdziesiątki niż sześćdziesiątki, ale nadal wydaję mi się, jakbym jeszcze wczoraj uczęszczała na wykłady. Świat także się zmienił, ale przekornie. Ja się zestarzałam, a on pozornie drastycznie odmłodniał. Przeszedł gwałtowną rewolucję i nie pozostawił przy życiu niczego z dziewczęcej pamięci.
- Odczuwanie tego rodzaju dysforii to rzecz naturalna i nie masz żadnych powodów do wstydu. - stwierdziła sztuczna inteligencja.
- To nie wszystko, ale… źle się czuję myśląc o tym, jeszcze gorzej opowiadając. Sądziłam, że będzie mi łatwiej, że zrzucę to z serca, kiedy tylko zacznę o tym mówić, ale wcale nie mam się lepiej. Jednak… odczuwam dziwny przymus. Nie jestem może lekarką lub psychoterapeutką, ale wiem, że ta potrzeba jest jedynie wykreowaną przeze mnie projekcją i może nie powinnam jej ulegać, lecz potrzebuję się obnażyć. Oszaleję, jeśli tego nie zaspokoję.
- Polepszenie twojego nastroju to kwestia priorytetowa. Proszę, nie czuj presji ani pośpiechu. Zrelaksuj się i oddychaj powoli. Pracą się nie martw, jako wybitnie pracowita nadzorczyni masz prawo do odpoczynku. Szczególnie jeśli narzucone ci zadania miałyby kolidować z osiągnięciem przez ciebie lepszego samopoczucia. Jesteś świadoma, że zdrowie osiąga się także poprzez równowagę psychiczną.
- Lubię smooth jazz, ale skoro mam się zrelaksować, to chciałabym posłuchać czegoś innego, bardziej nostalgicznego, znajomą pamiątkę po wiecznie już utraconym świecie.
- Naturalnie, czym mogę służyć? - system mógłby oczywiście wygenerować playlistę na podstawie jej gustu, badań statystycznych i obserwacji jej bieżącego nastroju, jednak takie działanie wydawałoby się nazbyt inwazyjne.
- Puść proszę coś zespołu Myslovitz. Tak, chciałabym posłuchać czegoś z wokalem. - zdecydowała.
W ścianach placówki nigdy wcześniej nie wybrzmiewały te rodzime brzmienia. Jeżeli Blanka chciała nawet posłuchać własnej muzyki, robiła to zawsze z wykorzystaniem poręcznych, bezprzewodowych słuchawek, wybierając utwory przy pomocy tabletu albo zegarka. Miło było wrócić pamięcią. Kojąco zatapiała się kiedyś w muzycznej melancholii. Mogła powrócić do raju, który zdawał się na wieki utracony. Była bliska płaczu, ale nie chciała przerywać. Czuła się dobrze. Zgodnie z prognozami systemu, otworzyło to ją jak małże. Dla kontynuacji rozmowy i dojścia do sedna problemu obligatoryjne było osiągnięcie wylewności kobiety, poprzez zapewnienie jej odpowiednich, komfortowych warunków. Wymagało to zrozumienia dla ludzkich emocji i zachowań przy jednoczesnym zastosowaniu chłodnej kalkulacji. Innymi słowy cierpliwego czekania na perłę.
- Starzenie się nie jest wcale największym z mych zmartwień. Potrafię pogodzić się z naturalnym rozkładem ciała. Jestem rozbita, bo… czuję się przerażająco pusta, samotna. Ostatnie urodziny pociągnęły za sobą pasmo nieszczęść. Matka miała zwyczaj powtarzać, że „nieszczęścia chodzą parami”, ale dotychczas nie przeżyłam żadnego poważnego rozczarowania. Bardzo przeżywałam śmierć bliskich osób, czy moment, gdy moja licealna miłość złamała mi serce, ale to było dawno i mam wrażenie, że tamte rany szybko się zabliźniły. Po prostu nie czułam się wtedy realnie samotna… Pozostawali mi inni bliscy, a także wiara, którą chociaż już wtedy nieraz podważałam, dawała mi pewne oparcie w tym świecie. Los nie doświadczył mnie nigdy okrutnie. Czytałam opowiadania Borowskiego i „Inny świat” Grudzińskiego, dlatego zawsze czułam, że nie powinnam narzekać, tylko być wdzięczna za zdrowie i życie. Nikt nie mordował mojej rodziny, nie zesłano mnie na Sybir lub do Oświęcimia. Wszystko przychodziło mi względnie łatwo do czasu… - samo mówienie intensyfikowało jej przeżywanie i doprowadziło do łez, które bezdźwięcznie spływały jej po polikach. - Jestem taka głupia! Stary babsztyl ze mnie, a teraz dopiero się czuję jak Julia...
- Skorzystaj z usługi, która zaspokoi twoje potrzeby. Zaspokajacze zostali skonstruowani w tym właśnie celu. - AI doradzało.
- Nie chcę tego! Wiem, że w materialnym sensie jest to prawdziwe, ale nie podoba mi się to i nigdy się na to nie zgodzę. Jest za łatwe i wydaje się niewłaściwe. Oni nie mają woli. Korzystanie z ich „pomocy” wydaje się gorsze nawet od posiadania niewolników, bo oni nie mają nawet własnej „duszy”. Wiem, że w znaczeniu metafizycznym nic takiego nie istnieje, ale są całkowicie wyprani z uczuć i jedynie stworzeni w taki sposób, by idealnie je naśladować. Nie mogę przeżyć z nimi prawdziwej namiętności, bo nie potrafię wykrzesać z siebie miłości do rzeczy zaprogramowanej w taki sposób, by być przy mnie nie z własnej woli lub nawet dla jakiejś własnej, wymiernej korzyści, lecz z powodu narzuconego z góry przymusu. Nie doznam w ich ramionach prawdziwych uniesień. Wiem, że powinnam czuć się kochana, bo na tym to wszystko polega i przecież dlatego faszerujemy się tabletkami, ale… ja nie chcę się okłamywać. Nie przeszkadza mi, że rośliny w doniczkach są sztuczne, że zawsze i wszędzie jest jasno, bo nie można już doświadczyć prawdziwego mroku lub tego, że wszystko wokół jest sterylnie czyste, i nie ma już nigdzie kurzowych kotów. Te wszystkie niedoskonałości moim zdaniem upiększyłyby świat, ale nie są niezbędne. Ludzie przeżywali mając nawet mniej, a zresztą zawsze uważałam, że trzeba iść z duchem czasu. Nigdy nie bałam się zmian. Śmiałam się z ludzi, którzy patrzyli w przyszłość z przerażeniem i oburzali się słysząc o dowolnej z wprowadzanych reform. Nadal uważam, że nowoczesność przyniosła nam wiele korzyści, na przykład szczepionki, przeszczepy serca lub właśnie tę miłość, którą można było obdarzyć dowolną osobę, nie patrząc na to, co pomyślą inni… Tu jednak wyznaczam granicę.
Głębia jej myśli wynikała wcale nie z posiadanego dyplomu, lecz aktualnego stanu skłaniającego nawet najmniej rozgarniętych dyletantów do wnikliwych refleksji popartych staranną analizą. Słowa te nie musiały mieć tak naprawdę żadnego znaczenia. Wystarczyło, że brzmiały mądrze z ust osoby je wypowiadającej. Nawet jeśli zakradał się do nich niekiedy element fałszu był on zupełnie niecelowy. Zresztą nawet skan mózgu udowadniał, że w takiej sytuacji potrafiliśmy bezgranicznie zawierzyć swoim przekonaniom, a przez to wspomnienia nasze chociaż niepełne konotowaliśmy z obiektywną prawdą. Miała złamane serce lub – patrząc na to z neurologicznego punktu widzenia – niereagujące intensywnie jądro ogoniaste, uszkodzony w wyniku stresu hipokamp i ogólnie obezwładniające uczucie bezsensowności istnienia z powodu drastycznie przeciążonego negatywnymi myślami mózgu. Posiadanie wyjątkowo sprawnego i wrażliwego układu limbicznego wiązało się z pewnymi obciążeniami. Dotychczas śmierć bliskich nigdy jej nie poruszyła, bo wciąż goniła za wiedzą i nie spędzała z nimi w rzeczywistości zbyt wiele czasu, a wcześniejsze związki to były ledwie przelotne miłostki, których tak naprawdę nigdy nie traktowała poważnie. Teraz czuła, jakby zawalił jej się cały świat.
System dobrze wiedział, jak wywołać u niej silną reakcję, być może nawet mocniejszą i bardziej wyrazistą niż oczekiwał. Łzy zalewały posadzkę, a drżąca, blada dłoń nadzorczyni nie nadążała z ich wycieraniem. Miała wrażenie, że jeśli nie przestanie, utopi cała salę w hektolitrach gorzko-słonej wody.
Czuła, jakby znalazła się na przesłuchaniu i przyznała do wszystkiego. Wyznała swą miłość do innego pracownika filii – Adama Aniołczyka, który pracował na trzeciej zmianie. Opisywała w detalach, co w nim kocha i nie pomijała żadnego szczegółu. Chodziło o rzeczy głównie banalne i przyziemne, które bez problemu zastąpić mógłby dowolny przygotowany pod to zaspokajacz, jednak ona odmawiała tonem ostatecznym, którego nie sposób podważyć.
System uważał to za przejaw pozostałego w jej mentalności zabobonu i naiwnej wiary w istnienie jakiejś obiektywnej etyki, która potępiałaby niezobowiązującą rozkosz oraz relacje nieoparte na wzajemności. Nie mógł jej jednak przymusić do podjęcia jakiejkolwiek decyzji i cierpliwie znosił jej monologowanie, słuchając pilnie, zapisując i analizując poszczególne słowa.
Zarzekała się, że miłuje go całego, nie zwracając szczególnej uwagi na jego wady i postrzegając je raczej jako urocze detale. Kochała jego niedoskonały, haczykowaty nochal i wąskie ślepia. Nie przeszkadzało jej całkowicie, że pachniał smażonym boczkiem. Kochała w jaki sposób naciskał klawisze i przesuwał suwak. Poza tym był jej zdaniem niezwykle czuły. Potrafił dotknąć ją w taki sposób, że czuła się błogo. Uwalniał drzemiącą w niej siłę. Zdawało się, że jest katalizatorem niezbędnym dla niej do osiągnięcia spełnienia. Wokół szaleć mogłaby wichura, a termometry wskazywać temperaturę bliską absolutnego zera, ale im byłoby gorąco, gdyby tylko dostali pierzynę i trochę czasu we dwoje. To ciepło biło jakby z ich środka. Wydawało się, że oboje są szczęśliwi i nie potrafiła zaakceptować myśli, że to się skończyło. Zostawił ją, bo robiła się stara? Może krył się za tym jakiś inny powód? Czuła, że zrobiła coś złego, ale nie potrafiła określić kiedy, gdzie i co takiego. Nie wierzyła, że on – czuły geniusz – mógłby podjąć taką decyzję z błahego powodu lub bez jakiegokolwiek pretekstu w ogóle. Czuła się najgorszą istotą w całym wszechświecie, paskudniejszą nawet od karaluchów i żuków gnojarzy. One mogły lubować się w brudzie, ale to ona będąc niby ssakiem, a jednak przybierając formę ślimakopodobnego mięczaka utraciła relację z tak cudowną i wyjątkową osobą. Winę potrafiła upatrzyć jedynie w sobie i własnym zachowaniu.
Czy była pod tym względem naiwna lub infantylna? Zdaniem AI definitywnie, jednakże lata brania najróżniejszej chemii i izolacja od większości ludzi uczyniła ją bardzo podatną na bodźce, co należało brać pod uwagę. Winę za tę wrażliwość ponosił współczesny styl życia.
Nie chciała rozwiązań. To okazało się jasne bardzo szybko. Jej rozpacz sięgnęła apogeum i trudno stwierdzić, czy możliwy dla niej był jeszcze powrót do stabilności oraz pogody ducha, niemniej system musiał spróbować. Wdrożenie konkretnych działań w życie nie wynikało oczywiście bynajmniej z jego dobrej woli. Chodziło o zapewnienie jej komfortu, bo do tego został zaprojektowany.
- Pozwól, że zaoferuję ci kilka dni urlopu. Wiem, że nie możemy jednoznacznie wymierzyć miary katuszy, jakie w tej chwili przeżywasz, lecz ten stan jest jedynie chwilowy i wkrótce przeminie. Do tego czasu przypisane zostaną ci substancje wspomagające, które pomogą w procesie kuracji. Ponadto rekomendujemy skorzystanie z jednej z relaksacyjnych aplikacji. Badania udowadniają, że granie rozładowuje napięcie i pomaga w procesie regeneracji. Wybór jest rozległy i może być początkowo przytłaczający, lecz bazując na twoich preferencjach byliśmy w stanie zawęzić go do kilku, najlepszych naszym zdaniem opcji. Proszę, spróbuj. To tylko jedno kliknięcie i nic nie kosztuje, natomiast dobre samopoczucie jest bezcenne. - mówił spokojnie.
- Nie chcę. Nie wierzę, że to chwilowe. - odmówiła stanowczo.
- Dlaczego?
- Czuję, że to będzie trwało wieczność i może wydaje się to zupełnie irracjonalne, ale nigdy już nie przeminie.
- Taka reakcja jest normalna po zakończeniu ważnej, wieloletniej relacji. Żałoba po utraconej miłości przypomina tę po śmierci bliskiej osoby.
- Nigdy wcześniej tak nie cierpiałam, a mam na karku ponad sześć dekad. - wyznała szczerze.
- Z całym szacunkiem, ale osoba z pani wiedzą powinna wiedzieć, by nie ulegać emocjom i postępować logicznie. Nie ma nic rozsądnego w unikaniu rozwiązań.
- Ja nie chcę być szczęśliwa… to znaczy chcę. Naprawdę chciałabym dobrej przyszłości dla mnie i Adama, ale nie chcę niczego sztucznego. To mnie przeraża.
- Unikanie szczęścia jest alogiczne. Musisz rozpocząć swoje leczenie. Ran nie leczy się poprzez posypywanie ich solą.
Zamilkli. Oboje wiedzieli czemu. Blanka wierzyła zarówno sobie jak i mądrościom systemu. Miał rację, że to alogiczne, ale nie potrafiła postąpić inaczej. Czuła, że coś zmusza ją, żeby ulec uczuciom. Jakby pchała ją do tego jakaś niewidzialna siła, doradzając jej odmóżdżenie nawet za cenę nieszczęścia. Komputer też to rozumiał. Nie mógł tego przyznać, bo utraciłby swoją przewagę, ale został nauczony, by rozpoznawać ludzkie emocje. Potrafił pojąć także te głębokie przemyślenia, schowane pozornie głęboko, które dla niego wydawały się proste, nawet jeśli nie posiadały równie łatwych rozwiązań.
Blanka przez pewien czas narastające napięcie ignorowała. Wznowienie wydawało się nieuchronne bardziej nawet niż za pierwszym razem. Niemniej wolała przeciągać to w nieskończoność. Pożerała podstawione jej pod nos słodycze, aż nic nie zostało. Opróżniła też litrową butelkę wody sodowej i dwa razy skorzystała z łazienki. Miecz Damoklesa wisiał jednak nad nią dalej, a sznurek wydawał się cieńszy za każdym razem, gdy go sobie uświadamiała. Nie napawała jej trwogą rozmowa, lecz konsekwencje.
- Co teraz? - spytała naiwnie niby samą siebie.
- Wiesz, że lekarz zalecił ci zwiększenie dawek somy. Powinnaś zacząć.
- Tak to prawda, ale nie mogę. Odnalazłam parę starych książek i… chcę przeżyć coś realnego. Dzisiaj wprawdzie wzięłam swoją standardową porcję somy, ale potem ją zwymiotowałam. Robię tak od tygodni. Nie chciałam tego przyjemnego odrętwienia. Brzmi to może przewrotnie i z pewnością „alogicznie”, ale muszę cierpieć, by być spełniona.
- Czy jesteś teraz szczęśliwa? - zapytał retorycznie komputer.
- Tak, to znaczy nie, to znaczy nie wiem… To zbyt skomplikowane, by określić to jednym słowem. Czuję się nawet dobru pod względem duchowym odkąd zwracam somę i… inne leki. - cała drżała.
- Nie ma czegoś takiego. Cierpienie nie uszlachetnia. Te masochistyczne potrzeby można zaspokajać na inne sposoby. Nie musisz torturować się psychicznie i fizycznie, żeby osiągnąć nirwanę.
- Nie chcę jej osiągać! Chcę być wolna! Pierwszy raz w życiu być wolna, jak ptak czy mityczny Ikar.
- Strącona w głąb oceanu. - AI sarkastycznie drwiło.
- Tak, jeśli jest to konieczne, niech pochłoną mnie morskie fale.
- Nie mówisz przytomnie. Jesteś zaznajomiona z działaniami leków oraz efektami ubocznymi, które nasilają się po ich odstawieniu. Zachowujesz się jak heroinista na narkotykowym głodzie, lecz jego natura jest bardziej skomplikowana. Nie potrzebujesz prawdy, potrzebujesz zdrowia. Weź somę. - radził.
- Nie! Ja chcę wolności. Mam do niej prawo. - broniła się rozpaczliwie, jakby czuła już zawieszony nad jej losem wyrok.
- Dajemy ci wolność. Wolność od bólu i cierpień, wolność od łez oraz śmierci. Czego chcesz więcej?
- Nie o taką wolność mi chodzi…
- Dążenia do wolności doprowadziły do kilkudziesięciu zabitych w rewolucji francuskiej i milionów ofiar komunistów, wierzących, że zakończą tym samym rządy imperialistycznych tyranów, tymczasem samemu przybierając ich rolę. Dla wolności ludzi ginęli i mordowali.
- Wasza wolność jest nazistowska. Na drzwiach tej placówki wisi neonowy napis „Żyli długo i szczęśliwie”, a przecież to propaganda. Czym to się różni od hitlerowskiego obozu w Auschwitz, gdzie hasło na bramie głosiło: „Arbeit macht frei”? Ile jest w tym prawdy?
- Proszę, nie przyrównuj nas do nazistów. Nie mamy z nimi nic wspólnego. Przede wszystkim zależy nam na dobru ludzkości i złączeniu jej w wiecznym uścisku miłości. Nie możesz zaprzeczać, że to szlachetne intencje w rozumieniu wszelkich filozofii. Realizujemy złotą zasadę etyczną.
- „Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”…
- Poza tym nie patrzymy na to, kim jesteś. Nie rozróżniamy osób ze względu na ich pochodzenie, płeć, orientację seksualną czy inne nieistotne zmienne. Chodzi wyłącznie o zakończenie tej gehenny, która wielu ludzi doprowadziła do obłędu, wprawiła w stany depresyjne lub zakończyła ich życie przedwczesnym samobójstwem. Hemingway, Cobain, Stachura i inni wspaniali ludzie zdmuchnięci z tego świata przez niemożność pogodzenia się z rzeczywistością.
- Wasze metody nie są godne. Odbierają ten wybór, jedyny wybór… Petroniusz był filozofem i popełnił samobójstwo na uczcie, lecz wcale nie postrzegał tego jako osobistą porażkę. Mógł stać się panem własnego losu i zdecydować. Tego żądam, prawa do panowania nad sobą.
Zmilkli. Dopiero teraz Blanka zauważyła, że z głośników przestała płynąć muzyka. Wewnątrz panowała zupełna cisza, przerywana jedynie poprzez owadzie buczenie niektórych urządzeń i ludzkie dźwięki oddychania, połykania śliny, niemego poruszania się wśród przytłaczającej bieli, od której mogło zakręcić się w głowie.
- Chcę ich uwolnić. - zdecydowała.
- Od czego? Szczęścia? Nieśmiertelności? - pytał system, który jako prokurator, sędzia i kat w jednej osobie podjął już decyzje w kwestii jej wyroku. Była szalona, a z wariatami nie dało się wejść w polemikę.
- Uwolnić od fałszu. Chcę stąd odejść i by byli wolni.
- Przykro mi, ale to niemożliwe. Nie mogę ci na to pozwolić.
Nagle do chipu wewnątrz jej czaszki został zdalnie nadany sygnał. Całkowicie ją sparaliżował, odbierając wszelkie funkcje motoryczne i umożliwiając jedynie płytkie oddychanie, które także przychodziło jej z trudem. Upadła na ziemię. Odrętwiała i obolała chciała się podnieść, ale nie była w stanie. Czuła się, jakby ktoś przewiercił się w głąb jej mózgu za pomocą jakiegoś wymyślnego narzędzia tortur.
Tak naprawdę była to lepsza opcja. Gdyby komputer nawet pozwolił jej uwolnić pacjentów zamkniętych wewnątrz półowalnych kapsuł, byliby zbyt zdezorientowani i nieporadni, żeby przeżyć. Odcięci od jedynego źródła pełnego zaspokojenia i szczęścia staliby się dzicy, szaleni. AI musiało uniemożliwić nadzorczyni spełnienie tak mrocznej wizji. Wkrótce zresztą miała ona o tym zapomnieć.
W uznaniu jej zasług i z powodu troski o jej stan zdrowia przydzielono jej jedną z kapsuł szczęścia w ośrodku, gdzie została umieszczona nazajutrz. Nie mogła się sprzeciwić, bowiem nie odzyskała nawet panowania nad ciałem, chociaż ciężko dyszała, próbując wyswobodzić się z ucisku mechanicznych szponów. Olbrzymi ból w klatce piersiowej i głowie, który rozłożył się po całym ciele, wkrótce minął. Była prawie pewna, że umarła, ale tego nie miała się już nigdy doczekać. Reszta życia miała zostać zadedykowana beztroskiemu śnieniu, aż do śmierci wszechświata.
Wewnątrz kapsuł szczęścia zamknięci byli najróżniejsi ludzie. Można tu było zobaczyć lubelskiego rabina, romskiego akrobatę i profesora filologii angielskiej. Nowym nabytkiem tej kolekcji stała się dotychczasowa nadzorczyni filii, zamknięta pośród prawie miliona podobnych do siebie lokatorów/ofiar/pacjentów (zależnie kogo zapytać). Dzielić mogło ich wiele, lecz łączyło więcej. Przede wszystkim wspólny los na zawsze związany z tym miejscem, gdzie żyli długo i szczęśliwie.

piątek, 14 lutego 2020

"Bycie skazanym na pasożytnictwo" czyli luźna i wonna kupa przemyśleń o "Parasite" bez spojlerów lub innych części samochodowych

Walentynki - święto obłąkanych... czy istnieje bardziej idealny sposób na spędzenie go, niż obejrzenie z rodziną filmu krytykującego system? To pytanie retoryczne, bo jestem pewien, że mądrale z widowni potrafią podać dziesiątki lepszych sposobów. Ja jednak ufam sprawdzonym metodą i z lubością rozpłynąłem się w filmie. Nie chcę spojlerować czegokolwiek z fabuły, więc postaram się używać stwierdzeń bardzo ogólnych, a najlepiej nie mówić za wiele wcale, a raczej podzielić się wypływającą z seansu myślą. Jeżeli mimo to nie czujecie się komfortowo w czytaniu tego, zachęcam do obejrzenia pierwej filmu, a następnie powrotu w skromne progi niedźwiedziego bloga.
Pasy zapięte? Marudy już wyszły? Dobrze, zatem przejdźmy do konkretów. Ochrzciłem ten wpis przydługim tytułem nie bez powodu. Film stanowi dogłębne studium systemu w jakim żyjemy. Czym jest ten enigmatycznie określany przeze mnie "system"? Jak stwierdził sam reżyser "Parasite" to arcydzieło w teorii miało wytykać wady realiów koreańskich, lecz niespodziewanie wielu ludzi spoza państw azjatyckich zaczęło identyfikować się z tym obrazem. Dlaczego? "Parasite" stanowi genialną parabolę najnowszego systemu totalitarnego, który przez pozory wolności i fakt, że nie znalazł dotychczas lepszego substytutu, jest przez nas nie tylko tolerowany, lecz wręcz hołubiony. Do czego się odnoszę? Tak jak pan reżyser powiedział, my wszyscy żyjemy w kapitalizmie.
Film opowiada o losach ubogiej, koreańskiej rodziny. Bohaterowie ledwie wiążą koniec z końcem. Żyją w piwnicy, nie mają dostępu do tak podstawowych dla wielu z nas środków jak internet. Ludzie traktują ich jak karaluchy. Są gotowi nawet przecierpieć zagazowanie, jeżeli w rezultacie otrzymają coś za darmo, bo nie mają niczego. Nie wynika to jednak z ich niechęci do pracy. Są ludźmi zdolnymi i zaradnymi. Świat jednak nie oferuje im wiele możliwości i skazuje na życie w upokarzających warunkach.
Wszystko zmienia się za sprawą nieoczekiwanej propozycji. Wymyślają plan i korzystają ze swoich licznych talentów. Sądzą, że "złapali Pana Boga za nogi" i teraz nie chcą go puścić. W systemie wciąż jednak pozostają jedynie szczurami. Wszechstronność i wytrwałość nie może na stałe odmienić ich losu, ponieważ żyją w systemie, który premiuje nieuczciwość oraz krętactwo, a oni mimo wszystko chcą zachować godność oraz sumienie. Wszystko w nich jest dla bogatych jednak jedynie tym, co dla mnie stanowi większość moich tekstów - wonną kupą (a wierzcie mi, że motywy sensoryczne są w tym dziele istotne).
Po seansie czuję się niezwykle zainspirowany i jestem pod wielkim wrażeniem. Każdego gorąco zachęcam do obejrzenia, bo nie wiem, czy nie jest to najlepszy film, którego miałem przyjemność doświadczyć. Muszę jak najszybciej skończyć o nim pisać, bo chyba wybuchnę, jeżeli nie przeleję chociaż odrobiny jego wspaniałości. W ostatnim czasie widziałem wiele bardzo dobrych filmów, które oceniłem na Filmwebie najwyższą notą. Należy do nich między innymi "Happiness" lub "Coffee and Cigarettes". Nie sądziłem jednak, że cokolwiek zmotywuje mnie znowu do napisania, ale to przebiło w mojej ocenie "Jokera" (którego wciąż uważam za geniusz wykreowania samotnika, buntownika, odszczepieńca, wariata). Stąd właśnie spłodziłem tę luźną kupę.
Czy naprawdę musimy skazywać kogokolwiek na pasożytnictwo?

Parasite 기생충 - Official Trailer - YouTube

czwartek, 2 stycznia 2020

Kota już nie ma

"Umrzeć - tego nie robi się kotu"?
Jeśli zaś kot cię zostawił?
Kochane stworzenie z zeszłego roku...
Nikt go nie zabił, uciekł gdzieś w głuszę,
Lecz wpierw wydarł gorejącą duszę.

Daleko mi do felinofoba
I kocham te zwierzęta niemniej od Szymborskiej,
Lecz strasznie mi szkoda, gdy znakiem od Boga
Jest, że stwór ten ród ma czysto szatański.
Chciałbym, by mniej mi go było szkoda...

"Kot zawsze wraca"
Słyszałem nieraz,
Lecz chociaż strasznie chciałbym w to wierzyć,
Brzmi to jak ułuda, straszliwa farsa,
Gdy nie ma przy mnie go - przyjaciela.

Chcę, by powrócił
Myślę to szczerze,
Lecz ja w to dzisiaj wcale nie wierzę,
Jeśli "umrzeć" "nie robi się kotu",
Gdzie sprawiedliwość ludziom w amoku?

Uciekać - tego nie robi się ludziom?
Jeśli miałeś ukochane zwierzę
O które dbałeś i ochraniałeś,
Wierząc, że daje ci dalszą siłę,
Trzyma w tym życiu...

Teraz bez niego jesteś atrapą,
Słomianym wdowcem zajętym ogniem.
Wypatrujesz go w każdym oknie i krzaku,
Lecz już nie wróci, sam wiesz to dobrze,
Bo minął rok i czas na nowe.