sobota, 28 marca 2020

Bezpieczna przystań


Bezpieczna przystań

- Niech zgadnę, chcesz wejść do miasta? - mężczyzna odezwał się dźwięcznym barytonem.
Kobieta odwróciła się w jego stronę. Wydawała się zdezorientowana. Zamrugała parokrotnie. Mężczyzna zastanawiał się, czy powinien powtórzyć pytanie. Kobieta trzymała zawiniątko w dłoniach i ściskała je blisko piersi. „Zapewne jej dziecko.” - pomyślał mężczyzna.
- Skąd wiesz? - naiwnie spytała.
Mężczyzna zaśmiał się, ale widząc, że może tym urazić nieznajomą, machnął dłonią i rzekł:
- To oczywiste, każdy chce się dostać do miasta, ale to marny trud. Nie ma sensu nawet próbować. Będziesz stała w niekończącej się kolejce, żeby zostać odprawioną z kwitkiem. Nie myśl nawet o łapówce. Nie mówię tego dlatego, że system nie jest skorumpowany. Jestem pewien, że strażnicy codziennie biorą w łapę. Nie wierzę jednak, że miałabyś sumę, która mogłaby ich usatysfakcjonować. Chciwe skurwysyny... Nie przepuszczą cię, nawet jeśli powiesz im, że niesiesz ze sobą dziecko. Nie mają już skrupułów. Sumienia pozbawiło ich rutynowe odprawianie ludzi w twojej sytuacji. Po setnym razie trudno wykrzesać z siebie odrobinę empatii.
- Mój Boże… Co powinnam zrobić? - była przerażona.
- Roch jestem.
- Marlena, ale nie mam czasu na te uprzejmości, muszę się dostać do środka.
- Masz mnóstwo czasu Marleno. Nie rób proszę takiej miny. Mogę ci pomóc, ale okaż proszę trochę cierpliwości.
- Jak możesz…?
- Wszystko w swoim czasie.
Marlenie ciężko było w to uwierzyć. W świecie jaki znała, nikomu nie należało ufać. Nie chciała się zatrzymywać, ale chyba musiała. Chodziło jej przede wszystkim o dobro dziecka. Czuła się drugorzędna, byleby ono przeżyło.
Roch namówił ją na rozmowę. Przysiadła się do niego na drewnianej, rozpadającej się ławce, która widziała w przeszłości zdecydowanie lepsze dni. Odklejała się od niej warstwami zielona farba, metal zupełnie przerdzewiał, a drewno spróchniało. Marlena zawsze zwracała uwagę na najbardziej nieistotne detale. Patrząc na Rocha stwierdziła, że trochę przypomina tę ławkę. Zmarszczony starzec, którego ciało zwiotczało i skarlało z upływem lat. W przeszłości mógł być prawdziwym Don Juanem. Miał zadatki na urokliwego amanta. Cień czegoś takiego bez trudu odnaleźć można było w jego uśmiechu. Nie sprawiał wrażenia osoby zupełnie godnej zaufania, lecz z drugiej strony nie zachowywał się niestosownie i okazał rzadko spotykaną uprzejmość względem obcej mu osoby. Początkowo omijał temat. Był niechętny do zdradzania jakichkolwiek szczegółów swojej propozycji. Wreszcie, kiedy widział, że Marlena definitywnie dość ma już rozmów o pogodzie, bólach w stawach oraz dawno zostawionej przeszłości i nie wytrzyma jeszcze jednej opowieści z minionych czasów, przeszedł do meritum.
- Mam glejt, który upoważniłby cię do wejścia do miasta. Jest na okaziciela. Nie martw się o nic, nie przejdziesz nawet odprawy celnej. Dzieciaka wystarczy na chwilę schować. Zobaczysz, nie sprawią ci żadnych problemów.
- Brzmi to dość niewiarygodnie… Co będzie z tobą? Jak ty się dostaniesz do miasta? - spytała podejrzliwe.
- Strażnicy mnie znają, powiem im po prostu, że zgubiłem swój glejt.
- Musi być w tym jakiś haczyk. - nie dawała za wygraną.
- Nie ma żadnego haczyka, będziesz mi jedynie winna przysługę.
- Chyba nie mam wyboru…
- Proszę, weź go. Od razu wiedziałem, że uda nam się ubić interes. Do zobaczenia w środku.
Marlena nie wiedziała, czy zrobiła dobrze, ale liczyła, że w ostateczności będzie w stanie wykiwać starca. Przygotowała się i ruszyła w stronę miasta. Zrobiła dokładnie jak jej polecił i wkrótce stanęła po drugiej stronie bramy, zostawiając za sobą resztę uchodźców, którzy w większości nie będą mieć tyle szczęścia.
Marlena zdążyła się zadomowić w mieście. Znalazła sobie skromną klitkę za której wynajęcie płaciła grosze i zatrudniła się w roli konserwatorki powierzchni płaskich. Jej życie zaczęło się powoli układać. Nie mogła w to uwierzyć i sądziła, że doszczętnie już zwariowała. Trudno uwierzyć, jak przypadkowe spotkania odmieniają nasze życie.
Pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi jej mieszkania. To mógł być każdy, ale przeczuwała, że nieznajomym jest ów Roch, który poprosi ją o zwrócenie długu. Bała się. Serce jej kołatało i przeczuwała, że wydarzy się coś niedobrego. Wyjrzała przez wizjer i zobaczyła go. Wyglądał gorzej niż kiedy pierwszy raz się spotkali. Twarz miał jakąś wykrzywioną, złowrogą. Mimo swoich obaw otworzyła mu drzwi. Czuła, że ponownie nie ma większego wyboru.
- Oto jestem. Darujmy sobie uprzejmości Marleno, nie musisz mnie częstować wodą lub herbatą. Jestem tu tylko w jednym celu. Przyszedłem odebrać co moje. Nie zapomniałem o twoim długu i mam nadzieję, że ty też nie.
- Nie, oczywiście, że pamiętam. Czego chcesz?
- Widzisz Marleno, świat jest okrutnym miejscem. Naszą cywilizację w przeszłości dręczyły straszliwe klęski żywiołowe, które wreszcie położyły jej kres. Pewnie nie znasz tamtych czasów, ale ja je przeżyłem. Widziałem upadek. Kiedy na ulicach ludzi dziesiątkowała szalejąca zaraza, topniały lodowce, a wreszcie doświadczyliśmy erupcji superwulkanu. Nie możemy pozwolić, żeby się to powtórzyło, dlatego też wypatruję osób takich jak ty Marleno. Potrzebuję twojego dziecka.
- Co? - myśl o oddaniu temu starcowi niemowlaka zmroziła jej krew w żyłach.
- Posłuchaj, tobie też to pomoże. Mam środki, żeby się wszystkim zająć. Twoje dziecko będzie nadczłowiekiem. Wkrótce tylko tacy jak ono przetrwają. Entropia nie zwalnia, a jedynie przyśpiesza! Ty natomiast wreszcie będziesz mogła zająć się prawdziwie sobą, zacząć nowe życie. Wszyscy zyskują! Ja, ty, dziecko, całe społeczeństwo!
- Jesteś szalony! Nie, nie pozwolę! - wrzasnęła i rozpaczliwe zasłoniła ciałem wejście.
- Hmm… Tak myślałem, że możesz się stawiać, ale miałem nadzieję, że będziesz rozsądna. Cóż, załatwimy to trudniejszym sposobem. - rzekł i odwracając się w stronę schodów krzyknął. - Mieszko, chodź tu! Pani potrzebuje odrobiny perswazji…
Natychmiast po schodach wdrapał się olbrzym. Przypominał masywnego, dwumetrowego kloca, obdarzonego ludzkimi członkami. Jego małe świńskie oczka bezmyślnie podążały wzrokiem za Rochem. Kiedy tylko dotarł do mieszkania schylił się i wtargnął do środka. Marlena chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale było już za późno. Nic sobie nie robił z jej ataków. Kopała go, gryzła i wierzgała na wszystkie strony, a on i tak mocno trzymał ją przy ścianie jakby nie czuł bólu. Marlena pomyślała, że może tak właśnie wyglądają „nadludzie” w chorej wyobraźni Rocha i poczęła walczyć ze zdwojoną siłą, lecz wszystko na próżno. Nie miała szansy z tą kupą mięcha.
Roch wykorzystał okazję i szybko wszedł do środka, mijając swojego osiłka, żeby znaleźć niemowlę. Wkrótce dotarł do kołyski, gdzie niewielkie, dziecięce ciałko spoczywało pod puchową pierzyną. Ostrożnie chwycił je na ręce, lecz wnet zdębiał i przyjrzał mu się uważnie.
- Nie, to niemożliwe. - mówiąc naciskając na dziecięcy brzuszek. - Ty… ty wariatko!
W pomieszczeniu rozległ się płacz, przypominający trochę chichot hieny. Szlochała Marlena, wciąż przytrzymywana przez tytaniczne mięśnie Mieszka. Roch zaś stał osłupiały. Liczył, że dokonał kolejnego interesu, który wzmocni jego inicjatywę, lecz bardzo się pomylił. Nie wziął najwyraźniej pod uwagę, że apokalipsa zrodziła więcej szaleńców o różnych natężaniach wariactw. Dzierżył bowiem w ręce plastikową lalkę imitującą bobasa, a nie prawdziwe dziecko. Wściekł się srogo i ścisnął zabawkę mocniej, a następnie oderwał jej głowę. Wysoki, piskliwy wrzask nibymatki słyszany był w całym budynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz