Był
jasny, ciepły wieczór grudniowy, a zegary nie biły żadnej
godziny, bo nie miały wskazówek. Za szklanymi drzwiami przy ulicy
Wrighta znajdowała się jedna z głównych filii prywatnego koncernu
„Żyli długo i szczęśliwie”, współfinansowanego ze środków
publicznych.
Przestronną,
białą halę wypełniało kilkaset tysięcy półowalnych kapsuł.
Każda z nich zajęta przez jakąś osobę. Wszystkie sprawne,
regularnie konserwowane i na bieżąco monitorowane. Ludzie
podłączeni do aparatury znajdowali się w stanie błogiego spokoju
i nieograniczonej euforii. Dlatego właśnie urządzenia te
powszechnie nazywano „kapsułami szczęścia”. Wynalazek wcale
nie nowy, gdyż pomysł ten pojawił się pierwszy raz jeszcze w XX
wieku, chociaż wtedy pozostawał on w sferze fantazji
naukowców-marzycieli. Jego realizacją zajął się z sukcesem w
następnym stuleciu australijski geniusz z zakresu niejednej
dziedziny – Bruno Ebeling.
Wewnątrz
pachniało delikatnie lawendą, a z rozmieszczonych po hali głośników
dobiegał kojący, emitowany w wysokiej, jedwabnej jakości smooth
jazz. Panująca atmosfera idealnie odpowiadała nadzorczyni lokalnej
filii projektu – Blance Cichej, która potrzebowała tego rodzaju
warunków, gdyż od jej ciężkiej pracy intelektualnej zależał
dobrobyt wszystkich podopiecznych wewnątrz metalowych komór. Muzyka
pozwalała jej się wyciszyć, a przyjemny zapach skoncentrować na
obowiązkach.
Wiedząc,
że jej prosty, człowieczy umysł nie jest w stanie poradzić sobie
z regulacją wszystkich procesów oraz doglądaniem każdej
poszczególnej kapsuły, lwią część działań powierzała
lokalnej maszynerii obdarzonej sztuczną inteligencją, która
pełniła funkcje wykonawczo-doradcze. Blanka darzyła sprzęt
zaufaniem, rozumiała jego działanie. Pomimo tego lubiła czuć, że
ma kontrolę i nienawidziła nudy. Dlatego w odróżnieniu od
niektórych, bardziej gnuśnych nadzorców innych filii, osobiście
regulowała najważniejsze systemy i korygowała napotkane błędy.
Sztuczna inteligencja mogła wielokrotnie przewyższać człowieka
pod wieloma względami, lecz nadal daleko jej było do ideału.
Dlatego właśnie nadzorem zajmowała się wyspecjalizowana kadra.
Blanka wiedziała, że triumf maszyn jest nieunikniony i kiedyś
przejdzie na emeryturę, lecz do tego czasu chciała wykorzystać
swój czas wydajnie na pracę. Nie po to całe życie studiowała
pilnie nauki ścisłe, kończąc akademię dyplomem z wyróżnieniem
i doktoranckim tytułem, żeby teraz niczego nie robić ze
zgromadzoną wiedzą.
Tego
dnia czuła się podle. Rano wzięła zalecane 20 miligramów somy,
popijając lek zwyczajowo przygotowanym w automacie napojem
kofeinowym z guaraną o smaku azteckiej czekolady, ale nawet to nie
wystarczyło, by utrzymać ją w dobrym nastroju.
AI
wykryło tę anomalię od razu. Mogła wpłynąć ona negatywnie na
efekt jej pracy, a ponadto jednymi z kluczowych dyrektyw
zaprogramowanych w systemach sztucznej inteligencji stanowiło
utrzymywanie ludzi w szczęściu i zdrowiu. Sposobów realizacji było
wiele. W przypadku pracowników filii zwykle ograniczano się do
metod najmniej inwazyjnych, czyli zaczynając od najzwyklejszej
rozmowy.
-
Czy coś cię trapi? - zwrócił się do Blanki cyfrowy głos, nie
dobiegający z głośników emitujących nastrojową melodię, lecz
poprzez chip zamieszczonemu w jej korze mózgowej.
-
To nic takiego… - skłamała.
Zrobiła
to mechanicznie. Typowo po ludzku unikając obciążania drugiej
strony swoim napięciem i licząc, że uda się ukryć prawdziwie
przeżywane emocje gdzieś w środku. Zapominała, że w przypadku
sztucznej inteligencji takie zabiegi okazywały się nieskuteczne. Na
podstawie wykonywanego co nanosekundę skanu mózgu można było z
niemalże stuprocentową pewnością określić dokładny stan danego
obiektu, analizując go od strony biologiczno-chemicznej (margines
błędu stanowił około jedną milionową promila).
-
Sugerujemy odpoczynek i zajęcie się jedną z rekomendowanych
czynności relaksacyjnych. Dzięki temu będziesz w stanie szybko
wrócić do pracy, nie tracąc za wiele ze swojego cennego czasu.
Poza tym czuj się proszę swobodnie. Robimy wszystko, żebyś mogła
czuć się dobrze w naszej placówce. W razie konieczności służymy
pomocą. Możesz powiedzieć nam cokolwiek i nie martwić się o
reakcję. Postaramy się doradzić najlepiej jak umiemy. Jako
wszechstronnie wykwalifikowana doktorka sama wiesz, że zostaliśmy
po to stworzeni i posiadamy rozległą wiedzę na dowolny temat,
dlatego oferowana pomoc będzie w pełni dopasowana do rozwiązania
twoich bieżących problemów. - cyfrowy głos mówił kojąco. Za
fasadą czułości kryła się jednak chłodna kalkulacja i
obligatoryjne dyrektywy systemu, czego oboje (Blanka i AI) byli
świadomi.
Jednocześnie
Sztuczna Inteligencja przeskanowała bazę danych w poszukiwaniu
informacji na temat zdarzeń, które mogły mieć wpływ na jej
samopoczucie. W ułamku sekund system stworzył silne podstawy dla
hipotezy tłumaczącej zachowanie Blanki. Niemniej sieć maszyn nie
próbowała udowodnić nadzorczyni swojej wszechwiedzy, której była
ona zresztą świadoma. System czekał, aż otworzy się i przyzna do
niedających spokoju uczuć, myśli. Pospieszanie jej nie miałoby
sensu, gdyż tylko spotęgowałoby w niej poczucie rozpaczy i
upodlenia, co stawałoby w sprzeczności z obowiązującym AI
protokołem. Nie zmącono ciszy.
-
Ja… - zaczęła Blanka niepewnie, ważąc każde swe słowo. -
Ostatnio zastanawiałam się, czy na pewno nie ma żadnego „Boga”?
-
Znasz twierdzenie Becka, nazywane też „twierdzeniem urojonego
stwórcy”, którym znany noblista obalił istnienie wszelkich sił
„wyższych”.
AI
nie uważało, że Blanka w tym momencie wyjawia sedno swojego
prawdziwego problemu. Ludzie posiadają naturalną niechęć do
wyjawiania komukolwiek swoich sekretów, a szczególnie zimnym
machinom. Niemniej samotność i potrzeba wykrzyczenia swojego
cierpienia potrafi być niekiedy tak wielka, że przyćmiewa nawet
ten zdroworozsądkowy sceptycyzm. Blanka z pewnością chciała
wpierw zadać pozornie niezwiązane pytanie, by wykorzystać je
później jako swoiste preludium trudniejszej dla siebie dyskusji.
-
Wiem, ale czy nie mógł się mylić? Wiemy współcześnie, że
Einstein czasami się mylił, Isaac Newton się mylił, nie
wspominając zresztą o wielu innych, światłych myślicielach.
Stała kosmologiczna okazała się jednym z wielu naukowych błędów
na kartach historii.
-
Podważono ją jednak za pomocą dowodu. Dotychczas nikt nie obalił
wyprowadzonego przez Becka twierdzenia, a co więcej zostało ono
potwierdzone na wiele rozmaitych sposobów.
-
Wiem, po prostu czasem trudno mi w to uwierzyć.
-
To nie jest kwestią wiary.
-
Wiem… - zawahała się.
Blanka
ospale wróciła do pracy. Zajęła się sprawdzaniem poziomu
serotoniny i dopaminy w poszczególnych komorach. Potem porównywała
różne odczyty. Regulowała stężenie gazów. Dbała o odpowiednie
ciśnienie, poziom cukru we krwi, stan osocza. Zajmowała się
mózgiem, upewniając się, że jest odpowiednio stymulowany. Musiała
też pilnować kondycji wszystkich organów. W przypadku wykrycia
jakiś błędów lub anomalii kierowała na to uwagę systemów.
Wiedziała,
że rozmowa zostanie jeszcze wznowiona, ale nie było jej ku temu
spieszno. Nie chciała się skompromitować i bała się surowej
oceny swoistego „Wielkiego Brata”. Ona była tylko słabym,
niewiele znaczącym człowiekiem. System swoimi możliwościami
przerastał ją pod każdym możliwym względem. Człowiek przodował
być może wyłącznie w zdolności do odczuwania cierpienia, chociaż
to także dałoby się zaprogramować. Było to jednak zupełnie
zbędne, o czym wiedzieli wszelcy kreatorzy. Ludzie w towarzystwie
tych zdawałoby się nieskazitelnych tytanów naprawdę mogli poczuć
się mali i bezwartościowi. Zastąpić mógł ich kod złożony z
cyferek i znaków, który każdą pracę wykonywałby lepiej.
Zrobiła
przerwę, by odpocząć i zebrać myśli. Wyciągnęła ze swojej
torby poręczny tablet. Szukała ciekawego filmu lub serialu, który
mogłaby obejrzeć w wolnym czasie. Nie tworzono już właściwie
niczego „nowego”, wciąż jednak odświeżano komputerowo stare
produkcje i ubogacano je w postprodukcji. Było ich więcej, niż
człowiek ma godzin życia na Ziemi, a poza tym wszystko wyglądało
tak samo. Brakowało nowatorskich idei. Każdy pomysł został już
dawno zrealizowany, więc nie można było opowiedzieć żadnej
oryginalnej historii, a nawet jeśli dałoby się, ludzie stracili
już zainteresowanie. Czytanie nie stanowiło dla nich istotnej
wartości. Wydawało się gorsze od innych form interaktywnej
konsumpcji i wypadało blado w porównaniu z innymi, udoskonalonymi
mediami.
Blanka
miała kiedyś dobrą przyjaciółkę, która czuła się
innowacyjnym artystą i wiązała z tym wielkie marzenia. Wierzyła,
że jej wrażliwość to zaleta i potrafiła odtwarzać piękne
rzeczy ze swej wyobraźni. Pisała poezję, prozę, malowała
doskonałe portrety, baśniowe pejzaże. Chciała stworzyć dzieło
ponadczasowe. Teraz zaś siedzi w jednej z półowalnych kapsuł,
zupełnie bierna, ale przynajmniej szczęśliwa. Nic nierobienie
spełniało ją bardziej, niż jej dzieła byłyby kiedykolwiek w
stanie, czysta biochemia. Blanka czasem zazdrościła ludziom w
kapsułach. Oni już nie mieli żadnych prawdziwych zmartwień. Mimo
to nie chciała znaleźć się wśród nich. Za bardzo bała się
wiecznego, bezwarunkowego szczęścia.
Nadzorczyni
sięgała dłonią do ustawionej pod ręką misy wypełnionej przez
anyżowe i eukaliptusowe cukierki oraz misie żelki – jej ulubione
słodycze. Czasem zaspokojenie pragnień natury fizjologicznej
zapewniało psychiczną ulgę. Nie musiała jeść, żeby przeżyć.
Wystarczało przyjmowanie odpowiedniej ilości tabletek zawierających
witaminy oraz wszelkie niezbędne substancje odżywcze, zapewniając
całodzienną energię. Niemniej żucie było przyjemne, dlatego
słodycze i słone przekąski wciąż cieszyły się pewną
popularnością. Smakowa sensacja na brodawkach języka uzależniała,
czyniąc jedzenie sensem egzystencji.
Niestety
nawet to nie zagłuszyło duchowego głodu Blanki. Czuła narastającą
presję. Nikt jej nie ponaglał, nie groził, nie stawiał warunków.
Robiła to sobie sama. Bardzo ją to bolało. Nie mogła ścierpieć
więcej. Westchnęła raz jeden, drugi i i poddała się, uległa
przymusowi.
-
Wczoraj były moje urodziny. - wyznała, chociaż nie było to
tajemnicą.
-
Wiem. Składaliśmy ci z tej okazji życzenia.
-
Tak… wy tak.
Nastała
ponowna cisza przerwana niby niezwiązanym z niczym komentarzem.
-
Spóźnia mi się okres.
-
Jak bardzo? - już wiedzieli, spytali jedynie przez grzeczność.
-
Dzień… właściwie dwa. - przerwała swój wywód westchnieniem. -
Czuję się stara i wiem, że dawniej kobiety w moim wieku dawno
przeszły już menopauzę, ale nie potrafię pogodzić się z pewnymi
zaobserwowanymi przeze mnie zmianami. Czuję się obco, źle we
własnym ciele i powoli przestaję się rozpoznawać. Boję się
luster. Nie chcę wierzyć, że jestem taką pokraką z mopsią mordą
i oszronionymi wiekiem lokami. Jestem dojrzałą kobietą. Wiem, że
bliżej mi już do siedemdziesiątki niż sześćdziesiątki, ale
nadal wydaję mi się, jakbym jeszcze wczoraj uczęszczała na
wykłady. Świat także się zmienił, ale przekornie. Ja się
zestarzałam, a on pozornie drastycznie odmłodniał. Przeszedł
gwałtowną rewolucję i nie pozostawił przy życiu niczego z
dziewczęcej pamięci.
-
Odczuwanie tego rodzaju dysforii to rzecz naturalna i nie masz
żadnych powodów do wstydu. - stwierdziła sztuczna inteligencja.
-
To nie wszystko, ale… źle się czuję myśląc o tym, jeszcze
gorzej opowiadając. Sądziłam, że będzie mi łatwiej, że zrzucę
to z serca, kiedy tylko zacznę o tym mówić, ale wcale nie mam się
lepiej. Jednak… odczuwam dziwny przymus. Nie jestem może lekarką
lub psychoterapeutką, ale wiem, że ta potrzeba jest jedynie
wykreowaną przeze mnie projekcją i może nie powinnam jej ulegać,
lecz potrzebuję się obnażyć. Oszaleję, jeśli tego nie
zaspokoję.
-
Polepszenie twojego nastroju to kwestia priorytetowa. Proszę, nie
czuj presji ani pośpiechu. Zrelaksuj się i oddychaj powoli. Pracą
się nie martw, jako wybitnie pracowita nadzorczyni masz prawo do
odpoczynku. Szczególnie jeśli narzucone ci zadania miałyby
kolidować z osiągnięciem przez ciebie lepszego samopoczucia.
Jesteś świadoma, że zdrowie osiąga się także poprzez równowagę
psychiczną.
-
Lubię smooth jazz, ale skoro mam się zrelaksować, to chciałabym
posłuchać czegoś innego, bardziej nostalgicznego, znajomą
pamiątkę po wiecznie już utraconym świecie.
-
Naturalnie, czym mogę służyć? - system mógłby oczywiście
wygenerować playlistę na podstawie jej gustu, badań statystycznych
i obserwacji jej bieżącego nastroju, jednak takie działanie
wydawałoby się nazbyt inwazyjne.
-
Puść proszę coś zespołu Myslovitz. Tak, chciałabym posłuchać
czegoś z wokalem. - zdecydowała.
W
ścianach placówki nigdy wcześniej nie wybrzmiewały te rodzime
brzmienia. Jeżeli Blanka chciała nawet posłuchać własnej muzyki,
robiła to zawsze z wykorzystaniem poręcznych, bezprzewodowych
słuchawek, wybierając utwory przy pomocy tabletu albo zegarka. Miło
było wrócić pamięcią. Kojąco zatapiała się kiedyś w
muzycznej melancholii. Mogła powrócić do raju, który zdawał się
na wieki utracony. Była bliska płaczu, ale nie chciała przerywać.
Czuła się dobrze. Zgodnie z prognozami systemu, otworzyło to ją
jak małże. Dla kontynuacji rozmowy i dojścia do sedna problemu
obligatoryjne było osiągnięcie wylewności kobiety, poprzez
zapewnienie jej odpowiednich, komfortowych warunków. Wymagało to
zrozumienia dla ludzkich emocji i zachowań przy jednoczesnym
zastosowaniu chłodnej kalkulacji. Innymi słowy cierpliwego czekania
na perłę.
-
Starzenie się nie jest wcale największym z mych zmartwień.
Potrafię pogodzić się z naturalnym rozkładem ciała. Jestem
rozbita, bo… czuję się przerażająco pusta, samotna. Ostatnie
urodziny pociągnęły za sobą pasmo nieszczęść. Matka miała
zwyczaj powtarzać, że „nieszczęścia chodzą parami”, ale
dotychczas nie przeżyłam żadnego poważnego rozczarowania. Bardzo
przeżywałam śmierć bliskich osób, czy moment, gdy moja licealna
miłość złamała mi serce, ale to było dawno i mam wrażenie, że
tamte rany szybko się zabliźniły. Po prostu nie czułam się wtedy
realnie samotna… Pozostawali mi inni bliscy, a także wiara, którą
chociaż już wtedy nieraz podważałam, dawała mi pewne oparcie w
tym świecie. Los nie doświadczył mnie nigdy okrutnie. Czytałam
opowiadania Borowskiego i „Inny świat” Grudzińskiego, dlatego
zawsze czułam, że nie powinnam narzekać, tylko być wdzięczna za
zdrowie i życie. Nikt nie mordował mojej rodziny, nie zesłano mnie
na Sybir lub do Oświęcimia. Wszystko przychodziło mi względnie
łatwo do czasu… - samo mówienie intensyfikowało jej przeżywanie
i doprowadziło do łez, które bezdźwięcznie spływały jej po
polikach. - Jestem taka głupia! Stary babsztyl ze mnie, a teraz
dopiero się czuję jak Julia...
-
Skorzystaj z usługi, która zaspokoi twoje potrzeby. Zaspokajacze
zostali skonstruowani w tym właśnie celu. - AI doradzało.
-
Nie chcę tego! Wiem, że w materialnym sensie jest to prawdziwe, ale
nie podoba mi się to i nigdy się na to nie zgodzę. Jest za łatwe
i wydaje się niewłaściwe. Oni nie mają woli. Korzystanie z ich
„pomocy” wydaje się gorsze nawet od posiadania niewolników, bo
oni nie mają nawet własnej „duszy”. Wiem, że w znaczeniu
metafizycznym nic takiego nie istnieje, ale są całkowicie wyprani z
uczuć i jedynie stworzeni w taki sposób, by idealnie je naśladować.
Nie mogę przeżyć z nimi prawdziwej namiętności, bo nie potrafię
wykrzesać z siebie miłości do rzeczy zaprogramowanej w taki
sposób, by być przy mnie nie z własnej woli lub nawet dla jakiejś
własnej, wymiernej korzyści, lecz z powodu narzuconego z góry
przymusu. Nie doznam w ich ramionach prawdziwych uniesień. Wiem, że
powinnam czuć się kochana, bo na tym to wszystko polega i przecież
dlatego faszerujemy się tabletkami, ale… ja nie chcę się
okłamywać. Nie przeszkadza mi, że rośliny w doniczkach są
sztuczne, że zawsze i wszędzie jest jasno, bo nie można już
doświadczyć prawdziwego mroku lub tego, że wszystko wokół jest
sterylnie czyste, i nie ma już nigdzie kurzowych kotów. Te
wszystkie niedoskonałości moim zdaniem upiększyłyby świat, ale
nie są niezbędne. Ludzie przeżywali mając nawet mniej, a zresztą
zawsze uważałam, że trzeba iść z duchem czasu. Nigdy nie bałam
się zmian. Śmiałam się z ludzi, którzy patrzyli w przyszłość
z przerażeniem i oburzali się słysząc o dowolnej z wprowadzanych
reform. Nadal uważam, że nowoczesność przyniosła nam wiele
korzyści, na przykład szczepionki, przeszczepy serca lub właśnie
tę miłość, którą można było obdarzyć dowolną osobę, nie
patrząc na to, co pomyślą inni… Tu jednak wyznaczam granicę.
Głębia
jej myśli wynikała wcale nie z posiadanego dyplomu, lecz aktualnego
stanu skłaniającego nawet najmniej rozgarniętych dyletantów do
wnikliwych refleksji popartych staranną analizą. Słowa te nie
musiały mieć tak naprawdę żadnego znaczenia. Wystarczyło, że
brzmiały mądrze z ust osoby je wypowiadającej. Nawet jeśli
zakradał się do nich niekiedy element fałszu był on zupełnie
niecelowy. Zresztą nawet skan mózgu udowadniał, że w takiej
sytuacji potrafiliśmy bezgranicznie zawierzyć swoim przekonaniom, a
przez to wspomnienia nasze chociaż niepełne konotowaliśmy z
obiektywną prawdą. Miała złamane serce lub – patrząc na to z
neurologicznego punktu widzenia – niereagujące intensywnie jądro
ogoniaste, uszkodzony w wyniku stresu hipokamp i ogólnie
obezwładniające uczucie bezsensowności istnienia z powodu
drastycznie przeciążonego negatywnymi myślami mózgu. Posiadanie
wyjątkowo sprawnego i wrażliwego układu limbicznego wiązało się
z pewnymi obciążeniami. Dotychczas śmierć bliskich nigdy jej nie
poruszyła, bo wciąż goniła za wiedzą i nie spędzała z nimi w
rzeczywistości zbyt wiele czasu, a wcześniejsze związki to były
ledwie przelotne miłostki, których tak naprawdę nigdy nie
traktowała poważnie. Teraz czuła, jakby zawalił jej się cały
świat.
System
dobrze wiedział, jak wywołać u niej silną reakcję, być może
nawet mocniejszą i bardziej wyrazistą niż oczekiwał. Łzy
zalewały posadzkę, a drżąca, blada dłoń nadzorczyni nie
nadążała z ich wycieraniem. Miała wrażenie, że jeśli nie
przestanie, utopi cała salę w hektolitrach gorzko-słonej wody.
Czuła,
jakby znalazła się na przesłuchaniu i przyznała do wszystkiego.
Wyznała swą miłość do innego pracownika filii – Adama
Aniołczyka, który pracował na trzeciej zmianie. Opisywała w
detalach, co w nim kocha i nie pomijała żadnego szczegółu.
Chodziło o rzeczy głównie banalne i przyziemne, które bez
problemu zastąpić mógłby dowolny przygotowany pod to zaspokajacz,
jednak ona odmawiała tonem ostatecznym, którego nie sposób
podważyć.
System
uważał to za przejaw pozostałego w jej mentalności zabobonu i
naiwnej wiary w istnienie jakiejś obiektywnej etyki, która
potępiałaby niezobowiązującą rozkosz oraz relacje nieoparte na
wzajemności. Nie mógł jej jednak przymusić do podjęcia
jakiejkolwiek decyzji i cierpliwie znosił jej monologowanie,
słuchając pilnie, zapisując i analizując poszczególne słowa.
Zarzekała
się, że miłuje go całego, nie zwracając szczególnej uwagi na
jego wady i postrzegając je raczej jako urocze detale. Kochała jego
niedoskonały, haczykowaty nochal i wąskie ślepia. Nie
przeszkadzało jej całkowicie, że pachniał smażonym boczkiem.
Kochała w jaki sposób naciskał klawisze i przesuwał suwak. Poza
tym był jej zdaniem niezwykle czuły. Potrafił dotknąć ją w taki
sposób, że czuła się błogo. Uwalniał drzemiącą w niej siłę.
Zdawało się, że jest katalizatorem niezbędnym dla niej do
osiągnięcia spełnienia. Wokół szaleć mogłaby wichura, a
termometry wskazywać temperaturę bliską absolutnego zera, ale im
byłoby gorąco, gdyby tylko dostali pierzynę i trochę czasu we
dwoje. To ciepło biło jakby z ich środka. Wydawało się, że
oboje są szczęśliwi i nie potrafiła zaakceptować myśli, że to
się skończyło. Zostawił ją, bo robiła się stara? Może krył
się za tym jakiś inny powód? Czuła, że zrobiła coś złego, ale
nie potrafiła określić kiedy, gdzie i co takiego. Nie wierzyła,
że on – czuły geniusz – mógłby podjąć taką decyzję z
błahego powodu lub bez jakiegokolwiek pretekstu w ogóle. Czuła się
najgorszą istotą w całym wszechświecie, paskudniejszą nawet od
karaluchów i żuków gnojarzy. One mogły lubować się w brudzie,
ale to ona będąc niby ssakiem, a jednak przybierając formę
ślimakopodobnego mięczaka utraciła relację z tak cudowną i
wyjątkową osobą. Winę potrafiła upatrzyć jedynie w sobie i
własnym zachowaniu.
Czy
była pod tym względem naiwna lub infantylna? Zdaniem AI
definitywnie, jednakże lata brania najróżniejszej chemii i
izolacja od większości ludzi uczyniła ją bardzo podatną na
bodźce, co należało brać pod uwagę. Winę za tę wrażliwość
ponosił współczesny styl życia.
Nie
chciała rozwiązań. To okazało się jasne bardzo szybko. Jej
rozpacz sięgnęła apogeum i trudno stwierdzić, czy możliwy dla
niej był jeszcze powrót do stabilności oraz pogody ducha, niemniej
system musiał spróbować. Wdrożenie konkretnych działań w życie
nie wynikało oczywiście bynajmniej z jego dobrej woli. Chodziło o
zapewnienie jej komfortu, bo do tego został zaprojektowany.
-
Pozwól, że zaoferuję ci kilka dni urlopu. Wiem, że nie możemy
jednoznacznie wymierzyć miary katuszy, jakie w tej chwili
przeżywasz, lecz ten stan jest jedynie chwilowy i wkrótce
przeminie. Do tego czasu przypisane zostaną ci substancje
wspomagające, które pomogą w procesie kuracji. Ponadto
rekomendujemy skorzystanie z jednej z relaksacyjnych aplikacji.
Badania udowadniają, że granie rozładowuje napięcie i pomaga w
procesie regeneracji. Wybór jest rozległy i może być początkowo
przytłaczający, lecz bazując na twoich preferencjach byliśmy w
stanie zawęzić go do kilku, najlepszych naszym zdaniem opcji.
Proszę, spróbuj. To tylko jedno kliknięcie i nic nie kosztuje,
natomiast dobre samopoczucie jest bezcenne. - mówił spokojnie.
-
Nie chcę. Nie wierzę, że to chwilowe. - odmówiła stanowczo.
-
Dlaczego?
-
Czuję, że to będzie trwało wieczność i może wydaje się to
zupełnie irracjonalne, ale nigdy już nie przeminie.
-
Taka reakcja jest normalna po zakończeniu ważnej, wieloletniej
relacji. Żałoba po utraconej miłości przypomina tę po śmierci
bliskiej osoby.
-
Nigdy wcześniej tak nie cierpiałam, a mam na karku ponad sześć
dekad. - wyznała szczerze.
-
Z całym szacunkiem, ale osoba z pani wiedzą powinna wiedzieć, by
nie ulegać emocjom i postępować logicznie. Nie ma nic rozsądnego
w unikaniu rozwiązań.
-
Ja nie chcę być szczęśliwa… to znaczy chcę. Naprawdę
chciałabym dobrej przyszłości dla mnie i Adama, ale nie chcę
niczego sztucznego. To mnie przeraża.
-
Unikanie szczęścia jest alogiczne. Musisz rozpocząć swoje
leczenie. Ran nie leczy się poprzez posypywanie ich solą.
Zamilkli.
Oboje wiedzieli czemu. Blanka wierzyła zarówno sobie jak i
mądrościom systemu. Miał rację, że to alogiczne, ale nie
potrafiła postąpić inaczej. Czuła, że coś zmusza ją, żeby
ulec uczuciom. Jakby pchała ją do tego jakaś niewidzialna siła,
doradzając jej odmóżdżenie nawet za cenę nieszczęścia.
Komputer też to rozumiał. Nie mógł tego przyznać, bo utraciłby
swoją przewagę, ale został nauczony, by rozpoznawać ludzkie
emocje. Potrafił pojąć także te głębokie przemyślenia,
schowane pozornie głęboko, które dla niego wydawały się proste,
nawet jeśli nie posiadały równie łatwych rozwiązań.
Blanka
przez pewien czas narastające napięcie ignorowała. Wznowienie
wydawało się nieuchronne bardziej nawet niż za pierwszym razem.
Niemniej wolała przeciągać to w nieskończoność. Pożerała
podstawione jej pod nos słodycze, aż nic nie zostało. Opróżniła
też litrową butelkę wody sodowej i dwa razy skorzystała z
łazienki. Miecz Damoklesa wisiał jednak nad nią dalej, a sznurek
wydawał się cieńszy za każdym razem, gdy go sobie uświadamiała.
Nie napawała jej trwogą rozmowa, lecz konsekwencje.
-
Co teraz? - spytała naiwnie niby samą siebie.
-
Wiesz, że lekarz zalecił ci zwiększenie dawek somy. Powinnaś
zacząć.
-
Tak to prawda, ale nie mogę. Odnalazłam parę starych książek i…
chcę przeżyć coś realnego. Dzisiaj wprawdzie wzięłam swoją
standardową porcję somy, ale potem ją zwymiotowałam. Robię tak
od tygodni. Nie chciałam tego przyjemnego odrętwienia. Brzmi to
może przewrotnie i z pewnością „alogicznie”, ale muszę
cierpieć, by być spełniona.
-
Czy jesteś teraz szczęśliwa? - zapytał retorycznie komputer.
-
Tak, to znaczy nie, to znaczy nie wiem… To zbyt skomplikowane, by
określić to jednym słowem. Czuję się nawet dobru pod względem
duchowym odkąd zwracam somę i… inne leki. - cała drżała.
-
Nie ma czegoś takiego. Cierpienie nie uszlachetnia. Te
masochistyczne potrzeby można zaspokajać na inne sposoby. Nie
musisz torturować się psychicznie i fizycznie, żeby osiągnąć
nirwanę.
-
Nie chcę jej osiągać! Chcę być wolna! Pierwszy raz w życiu być
wolna, jak ptak czy mityczny Ikar.
-
Strącona w głąb oceanu. - AI sarkastycznie drwiło.
-
Tak, jeśli jest to konieczne, niech pochłoną mnie morskie fale.
-
Nie mówisz przytomnie. Jesteś zaznajomiona z działaniami leków
oraz efektami ubocznymi, które nasilają się po ich odstawieniu.
Zachowujesz się jak heroinista na narkotykowym głodzie, lecz jego
natura jest bardziej skomplikowana. Nie potrzebujesz prawdy,
potrzebujesz zdrowia. Weź somę. - radził.
-
Nie! Ja chcę wolności. Mam do niej prawo. - broniła się
rozpaczliwie, jakby czuła już zawieszony nad jej losem wyrok.
-
Dajemy ci wolność. Wolność od bólu i cierpień, wolność od łez
oraz śmierci. Czego chcesz więcej?
-
Nie o taką wolność mi chodzi…
-
Dążenia do wolności doprowadziły do kilkudziesięciu zabitych w
rewolucji francuskiej i milionów ofiar komunistów, wierzących, że
zakończą tym samym rządy imperialistycznych tyranów, tymczasem
samemu przybierając ich rolę. Dla wolności ludzi ginęli i
mordowali.
-
Wasza wolność jest nazistowska. Na drzwiach tej placówki wisi
neonowy napis „Żyli długo i szczęśliwie”, a przecież to
propaganda. Czym to się różni od hitlerowskiego obozu w Auschwitz,
gdzie hasło na bramie głosiło: „Arbeit macht frei”? Ile jest w
tym prawdy?
-
Proszę, nie przyrównuj nas do nazistów. Nie mamy z nimi nic
wspólnego. Przede wszystkim zależy nam na dobru ludzkości i
złączeniu jej w wiecznym uścisku miłości. Nie możesz
zaprzeczać, że to szlachetne intencje w rozumieniu wszelkich
filozofii. Realizujemy złotą zasadę etyczną.
-
„Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane”…
-
Poza tym nie patrzymy na to, kim jesteś. Nie rozróżniamy osób ze
względu na ich pochodzenie, płeć, orientację seksualną czy inne
nieistotne zmienne. Chodzi wyłącznie o zakończenie tej gehenny,
która wielu ludzi doprowadziła do obłędu, wprawiła w stany
depresyjne lub zakończyła ich życie przedwczesnym samobójstwem.
Hemingway, Cobain, Stachura i inni wspaniali ludzie zdmuchnięci z
tego świata przez niemożność pogodzenia się z rzeczywistością.
-
Wasze metody nie są godne. Odbierają ten wybór, jedyny wybór…
Petroniusz był filozofem i popełnił samobójstwo na uczcie, lecz
wcale nie postrzegał tego jako osobistą porażkę. Mógł stać się
panem własnego losu i zdecydować. Tego żądam, prawa do panowania
nad sobą.
Zmilkli.
Dopiero teraz Blanka zauważyła, że z głośników przestała
płynąć muzyka. Wewnątrz panowała zupełna cisza, przerywana
jedynie poprzez owadzie buczenie niektórych urządzeń i ludzkie
dźwięki oddychania, połykania śliny, niemego poruszania się
wśród przytłaczającej bieli, od której mogło zakręcić się w
głowie.
-
Chcę ich uwolnić. - zdecydowała.
-
Od czego? Szczęścia? Nieśmiertelności? - pytał system, który
jako prokurator, sędzia i kat w jednej osobie podjął już decyzje
w kwestii jej wyroku. Była szalona, a z wariatami nie dało się
wejść w polemikę.
-
Uwolnić od fałszu. Chcę stąd odejść i by byli wolni.
-
Przykro mi, ale to niemożliwe. Nie mogę ci na to pozwolić.
Nagle
do chipu wewnątrz jej czaszki został zdalnie nadany sygnał.
Całkowicie ją sparaliżował, odbierając wszelkie funkcje
motoryczne i umożliwiając jedynie płytkie oddychanie, które także
przychodziło jej z trudem. Upadła na ziemię. Odrętwiała i
obolała chciała się podnieść, ale nie była w stanie. Czuła
się, jakby ktoś przewiercił się w głąb jej mózgu za pomocą
jakiegoś wymyślnego narzędzia tortur.
Tak
naprawdę była to lepsza opcja. Gdyby komputer nawet pozwolił jej
uwolnić pacjentów zamkniętych wewnątrz półowalnych kapsuł,
byliby zbyt zdezorientowani i nieporadni, żeby przeżyć. Odcięci
od jedynego źródła pełnego zaspokojenia i szczęścia staliby się
dzicy, szaleni. AI musiało uniemożliwić nadzorczyni spełnienie
tak mrocznej wizji. Wkrótce zresztą miała ona o tym zapomnieć.
W
uznaniu jej zasług i z powodu troski o jej stan zdrowia przydzielono
jej jedną z kapsuł szczęścia w ośrodku, gdzie została
umieszczona nazajutrz. Nie mogła się sprzeciwić, bowiem nie
odzyskała nawet panowania nad ciałem, chociaż ciężko dyszała,
próbując wyswobodzić się z ucisku mechanicznych szponów.
Olbrzymi ból w klatce piersiowej i głowie, który rozłożył się
po całym ciele, wkrótce minął. Była prawie pewna, że umarła,
ale tego nie miała się już nigdy doczekać. Reszta życia miała
zostać zadedykowana beztroskiemu śnieniu, aż do śmierci
wszechświata.
Wewnątrz
kapsuł szczęścia zamknięci byli najróżniejsi ludzie. Można tu
było zobaczyć lubelskiego rabina, romskiego akrobatę i profesora
filologii angielskiej. Nowym nabytkiem tej kolekcji stała się
dotychczasowa nadzorczyni filii, zamknięta pośród prawie miliona
podobnych do siebie lokatorów/ofiar/pacjentów (zależnie kogo
zapytać). Dzielić mogło ich wiele, lecz łączyło więcej. Przede
wszystkim wspólny los na zawsze związany z tym miejscem, gdzie żyli
długo i szczęśliwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz