środa, 15 listopada 2017

Płacz Prometeusza

 (Autorska przypowieść)


Prometeusz mrużył oczy. Wciąż przykuty był do skały, a jego męka powtarzała się cyklicznie. Ogromny ptak każdego dnia o wschodzie Słońca wyjadał tytanowi wątrobę. Za każdym razem bolało równie mocno, ale Prometeusz nawykł do tego. Miał na to dostatecznie dużo czasu, będąc przykutym do skały. Miał też bardzo wiele czasu na rozmyślanie, a że był osobą bardzo rozsądną, myślał sporo. Czasem jego myśli krążyły wobec kompletnie nieistotnych tematów, czasem dotyczyły przyziemnych spraw lub rzeczy wybiegających poza nasze zrozumienie. Każdego zaś dnia tematem rozmyślań było co innego, chociaż czasem po wielu nocach Prometeusz wracał do przemyśleń na konkretny temat. Prometeusz nie winił nikogo za swój los. Ani swego brata, ani Pandory, ani Zeusa, ani ludzi, ani żadnej innej osoby lub bóstwa. Nie uważał, żeby jego czyny były złe, jak twierdził Zeus. Żałował, że zrobił tak mało. Będąc przykutym do skały tak długo, widział wszystkie najlepsze i najgorsze strony ludzkości. Absolutnie akceptował oba jej aspekty. Wiedział, że ludzie tacy już są. Zresztą podobnie było z bogami, nawet pomimo udawania, że są tak różni od ludzi. Każdy jeden bóg, nawet najmniejszy bożek miał własny cel, własny powód do życia, ale także własną słabość. Były rzeczy, które potrafiły wyprowadzić jednego boga z równowagi, a drugiego uradować. Trudno było nie zauważyć, że każdy jeden bóg to było indywiduum obdarowane oryginalną, wyjątkową osobowością. Jedni kochali ludzi, inni nienawidzili, jeszcze inni bali się ich lub uważali za kompletnie nieistotnych. Prometeusz nie czuł żadnej nienawiści do bóstw, nawet jeśli nie zawsze pochwalał ich czyny. Cieszyło go, że chociaż część z nich dba o prostych ludzi i stara się polepszyć ich los. Prometeusz widział też klęski, jakich ludzie doznawali. Głód, zarazy, wojny. Potop był jedną z najstraszniejszych rzeczy jaką widział. Za każdym razem jak ludzie umierali płakał, więc płakał bez przerwy. Gdy dochodziło do takich masowych zgonów jak między innymi w trakcie Potopu, krzyczał ze złości, smutku i niemocy. Niektórzy słysząc tytana wydzierającego się i rozpaczającego myśleli, że Prometeusz płacze nad własnym losem, że krzyk spowodowany jest bólem, który odczuwa i nienawiścią jaką darzy innych greckich bogów. To nie była prawda. Prometeusz nie wierzył w zemstę. Gdyby mógł, własną piersią obronić ludzkość przed tymi plagami, zrobiłby to bez wahania. Wiedział bowiem, że ludzie zasługują na to, nawet jeśli postępują źle, nie mogąc odnaleźć własnej drogi. Każdy, nawet najbardziej zepsuty człowiek miał szanse w oczach Prometeusza. Prometeusz bowiem potrafił wiele, był bardzo sprytny i pomysłowy. Jedyne czego nie umiał, to nienawidzić.
Podszedłem do Prometeusza pełen niepewności. Jak rozmawiać z tą osobą? On nawet nie jest człowiekiem. O czym z nim rozmawiać? Ktoś, kto przymocowany jest do góry przez tak długi czas na pewno nie ma za bardzo o czym mówić. Myślałem i wdrapywałem się powoli na szczyt. Ponieważ nigdy nie byłem dobry we wspinaczkach górskich, zajęło mi to prawie cały dzień. Gdy dotarłem na szczyt już zmierzchało. Zauważyłem wtedy jego sylwetkę. Podszedłem bliżej. Ujrzałem go, wyglądał okropnie. Oczy miał mokre od łez, twarz zmęczoną i obolałą. Jego spojrzenie wydawało się nieobecne, patrzył gdzieś w dół, ale nie widziałem gdzie. Całe jego ciało było zmęczone i obolałe. Na domiar złego jak na dłoni widziałem dziurę w jego boku, którą robiło mu każdego dnia to okropne ptaszysko. Usiadłem obok Prometeusza. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc nie powiedziałem nic. Siedziałem patrząc to na niego, to w głąb bezkresnego horyzontu, który malował się przed nami.
- Oh, nie zauważyłem Cię. - powiedział Prometeusz nagle, przerywając trwającą ciszę. Jego głos wydawał się słaby i obolały. To nie był głos potężnego tytana, jakiego sobie wyobrażałem.
Szybko wyciągnąłem z plecaka bukłak z wodą, lecz on powiedział:
- Nie potrzebuję wody, ale jeśli sam chcesz to ugaś swoje pragnienie.
- Ale... - mówiłem patrząc mu w twarz. - Przecież widzę, że jesteś spocony, widzę twoje mokre oczy, słyszę twój ochrypły głos. Woda ci się przyda. Wypij chociaż trochę.
- Nie, ale dziękuję. - odpowiedział Prometeusz spokojnie, acz stanowczo.
Następne godziny zleciały nam na prostych rozmowach. Ja mówiłem więcej niż on. On wolał słuchać, ale zawsze coś dopowiadał lub zadawał pytania. Dzięki temu rozmowa mogła ciągnąć się godzinami. Nawet nie zauważyłem kiedy zaszło Słońce, a czarne niebo ozdobiły gwiazdy. Powiedziałem mu, że muszę już iść, a wtedy on zaczął płakać. Żal jaki się z niego wydostawał był tak ujmujący i szczery, że czułem jak krwawi moje serce. Wiedziałem, że nie mogę pozostać tutaj dłużej niż planowałem, ale chciałem uspokoić tytana. Spojrzał wtedy na mnie oczyma z których niby strumieniem wydobywały się łzy, które padały wszędzie.
- Mój drogi. - powiedział ze stoickim spokojem w ogóle nie wyrażającym smutku, jakiego bym się spodziewał po takim napadzie płaczu. - Ja płaczę nie dlatego, że będę tutaj sam, ale dlatego że to wy jesteście sami.
Nie rozumiałem o co chodzi, on kontynuował.
- Ja wiem przynajmniej co mnie czeka. Wiem co jest mi przeznaczone. Gdy byłem wolny za wszelką cenę chciałem poprawić wasze życie. Chciałem byście nie cierpieli. Lecz to wy cierpicie najwięcej. Waszym cierpieniem jest życie. Boicie się co będzie, bo nie możecie tego wiedzieć. Jesteście młodzi i młodo umieracie. Ja, czy inne podobne mi istoty żyjemy tysiąclecia, wy czujecie się szczęśliwi, gdy dosięgacie setki. Dodatkowo jesteście słabi. Nawet najsilniejszy z was i najbystrzejszy z was może umrzeć od przypadkowego ciosu w tył głowy, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, z głodu czy choroby. Boicie się tak bardzo, że coś może pójść nie tak... że nie robicie nic. Wiecie, że wasza akcja może wam przynieść wstyd. Wiecie, że każde wasze słowo może zostać powtórzone i zapisane. Dlatego całe życie jesteście niemi. Gdy już zdecydujecie się działać, mówić nie jesteście sobą. Musicie zakładać maski. Maski kryjące złość, zazdrość, czy żal. Dlatego ja płaczę. Płaczę za was i za wami. Płaczę, żebyście wy nie musieli.

1 komentarz: