sobota, 25 listopada 2017

Nie czuję nic

(Autorski wiersz... przestałem zliczać)


Nie czuję już niczego
Zostało mi tylko ego
Ledwo dłonią swą ruszam
Bo nic mnie nie zmusza

Wolnością ludzkość opito
Wszystko płynie przez sito
Chociaż się wzbraniam ulegam
Świat na tym samym polega

Swoboda ta jest pozytywna
Lecz niesie dwie skrajności
Bycie szczęśliwym w głupocie
Bycie ponurym w mądrości

Nie myślcie, że szczęście tak szykanuję
Ja po prostu mądrość piętnuję
To mądrości wina, zbyt wiele powagi
To głupoty dar, bardzo wiele odwagi

Smutek i radość, obie przeminą
Gdyż wszyscy najzwyczajniej giną
Człowieka mądrego i błogo głupiego
Pogrzebią, jak gdyby takiego samego

Poeta to spisze, a potem sam zginie
Sam, w swojej depresyjnej melinie
Samotnie, ubogo, pewnie nieszczęśliwie
Odejdzie, gdy zawiśnie na własnej linie

środa, 22 listopada 2017

Wyzwanie

Tym razem to nie jest wiersz, ani tekst. To jest dosłownie to co mówi tytuł, wyzwanie. Mianowicie wyzwanie pisania. Chcę spróbować napisać krótkie opowiadanie, jednak co w nim będzie będzie zależne od was. Proszę was, byście w komentarzu pod tym postem napisali trzy rzeczy. Miejsce akcji, przedmiot i postać. Wezmę co najmniej trzy komentarze i postaram się to ze sobą połączyć. Jedyna zasada! Proszę o brak jakiś bardzo wulgarnych czy nacechowanych seksualnie rzeczy. Możecie dawać zarówno rzeczy komediowe, jak i poważne, ale proszę, by nie było jakiś rzeczy, które po prostu są nieodpowiednie. Potem na podstawie tego co mi podacie spróbuję napisać opowiadanie, które pojawi się oczywiście na blogu. Proszę o kreatywność :D

sobota, 18 listopada 2017

Daj mi powód

 (Autorski wiersz VII)


Daj mi powód, daj przyczynę
Ja nienawidzić pragnę Cię
Choćby słowem, choćby czynem
Usprawiedliwić ślepą furię chcę

Tobie jest to obojętne
Dla mnie to jest cały świat
Bo bez złości tej ja biedny
Czuję się jak martwy ptak

Gniew mnie trawi, ślepa złość
Więc po prostu daj mi w kość
Ja nie wytrwam w marudzeniu
To pociecha w mym cierpieniu

Muszę dostać dobry powód
Więc ty dostarcz mi przyczynę
Żeby moją ślepą furię
Nie kierował na rodzinę

To nie wina twoja raczej
To niczyja wina jest
Daj mi powód, bo inaczej!
Ze mną bardzo źle już jest

Chcę po prostu znaleźć kozła
Chcę pokazać sobie sam
Że nie robię z siebie osła
Że do złości powód mam

Gdy przyczyny mi zabraknie
Przykry fakt pojawi się
Bo okaże się niestety
Że przyczyną stałem się

Cóż to za ironia losu
Nienawidzić muszę się
Proszę zlituj się nade mną
Powód daj mi
Powód chcę

środa, 15 listopada 2017

Płacz Prometeusza

 (Autorska przypowieść)


Prometeusz mrużył oczy. Wciąż przykuty był do skały, a jego męka powtarzała się cyklicznie. Ogromny ptak każdego dnia o wschodzie Słońca wyjadał tytanowi wątrobę. Za każdym razem bolało równie mocno, ale Prometeusz nawykł do tego. Miał na to dostatecznie dużo czasu, będąc przykutym do skały. Miał też bardzo wiele czasu na rozmyślanie, a że był osobą bardzo rozsądną, myślał sporo. Czasem jego myśli krążyły wobec kompletnie nieistotnych tematów, czasem dotyczyły przyziemnych spraw lub rzeczy wybiegających poza nasze zrozumienie. Każdego zaś dnia tematem rozmyślań było co innego, chociaż czasem po wielu nocach Prometeusz wracał do przemyśleń na konkretny temat. Prometeusz nie winił nikogo za swój los. Ani swego brata, ani Pandory, ani Zeusa, ani ludzi, ani żadnej innej osoby lub bóstwa. Nie uważał, żeby jego czyny były złe, jak twierdził Zeus. Żałował, że zrobił tak mało. Będąc przykutym do skały tak długo, widział wszystkie najlepsze i najgorsze strony ludzkości. Absolutnie akceptował oba jej aspekty. Wiedział, że ludzie tacy już są. Zresztą podobnie było z bogami, nawet pomimo udawania, że są tak różni od ludzi. Każdy jeden bóg, nawet najmniejszy bożek miał własny cel, własny powód do życia, ale także własną słabość. Były rzeczy, które potrafiły wyprowadzić jednego boga z równowagi, a drugiego uradować. Trudno było nie zauważyć, że każdy jeden bóg to było indywiduum obdarowane oryginalną, wyjątkową osobowością. Jedni kochali ludzi, inni nienawidzili, jeszcze inni bali się ich lub uważali za kompletnie nieistotnych. Prometeusz nie czuł żadnej nienawiści do bóstw, nawet jeśli nie zawsze pochwalał ich czyny. Cieszyło go, że chociaż część z nich dba o prostych ludzi i stara się polepszyć ich los. Prometeusz widział też klęski, jakich ludzie doznawali. Głód, zarazy, wojny. Potop był jedną z najstraszniejszych rzeczy jaką widział. Za każdym razem jak ludzie umierali płakał, więc płakał bez przerwy. Gdy dochodziło do takich masowych zgonów jak między innymi w trakcie Potopu, krzyczał ze złości, smutku i niemocy. Niektórzy słysząc tytana wydzierającego się i rozpaczającego myśleli, że Prometeusz płacze nad własnym losem, że krzyk spowodowany jest bólem, który odczuwa i nienawiścią jaką darzy innych greckich bogów. To nie była prawda. Prometeusz nie wierzył w zemstę. Gdyby mógł, własną piersią obronić ludzkość przed tymi plagami, zrobiłby to bez wahania. Wiedział bowiem, że ludzie zasługują na to, nawet jeśli postępują źle, nie mogąc odnaleźć własnej drogi. Każdy, nawet najbardziej zepsuty człowiek miał szanse w oczach Prometeusza. Prometeusz bowiem potrafił wiele, był bardzo sprytny i pomysłowy. Jedyne czego nie umiał, to nienawidzić.
Podszedłem do Prometeusza pełen niepewności. Jak rozmawiać z tą osobą? On nawet nie jest człowiekiem. O czym z nim rozmawiać? Ktoś, kto przymocowany jest do góry przez tak długi czas na pewno nie ma za bardzo o czym mówić. Myślałem i wdrapywałem się powoli na szczyt. Ponieważ nigdy nie byłem dobry we wspinaczkach górskich, zajęło mi to prawie cały dzień. Gdy dotarłem na szczyt już zmierzchało. Zauważyłem wtedy jego sylwetkę. Podszedłem bliżej. Ujrzałem go, wyglądał okropnie. Oczy miał mokre od łez, twarz zmęczoną i obolałą. Jego spojrzenie wydawało się nieobecne, patrzył gdzieś w dół, ale nie widziałem gdzie. Całe jego ciało było zmęczone i obolałe. Na domiar złego jak na dłoni widziałem dziurę w jego boku, którą robiło mu każdego dnia to okropne ptaszysko. Usiadłem obok Prometeusza. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc nie powiedziałem nic. Siedziałem patrząc to na niego, to w głąb bezkresnego horyzontu, który malował się przed nami.
- Oh, nie zauważyłem Cię. - powiedział Prometeusz nagle, przerywając trwającą ciszę. Jego głos wydawał się słaby i obolały. To nie był głos potężnego tytana, jakiego sobie wyobrażałem.
Szybko wyciągnąłem z plecaka bukłak z wodą, lecz on powiedział:
- Nie potrzebuję wody, ale jeśli sam chcesz to ugaś swoje pragnienie.
- Ale... - mówiłem patrząc mu w twarz. - Przecież widzę, że jesteś spocony, widzę twoje mokre oczy, słyszę twój ochrypły głos. Woda ci się przyda. Wypij chociaż trochę.
- Nie, ale dziękuję. - odpowiedział Prometeusz spokojnie, acz stanowczo.
Następne godziny zleciały nam na prostych rozmowach. Ja mówiłem więcej niż on. On wolał słuchać, ale zawsze coś dopowiadał lub zadawał pytania. Dzięki temu rozmowa mogła ciągnąć się godzinami. Nawet nie zauważyłem kiedy zaszło Słońce, a czarne niebo ozdobiły gwiazdy. Powiedziałem mu, że muszę już iść, a wtedy on zaczął płakać. Żal jaki się z niego wydostawał był tak ujmujący i szczery, że czułem jak krwawi moje serce. Wiedziałem, że nie mogę pozostać tutaj dłużej niż planowałem, ale chciałem uspokoić tytana. Spojrzał wtedy na mnie oczyma z których niby strumieniem wydobywały się łzy, które padały wszędzie.
- Mój drogi. - powiedział ze stoickim spokojem w ogóle nie wyrażającym smutku, jakiego bym się spodziewał po takim napadzie płaczu. - Ja płaczę nie dlatego, że będę tutaj sam, ale dlatego że to wy jesteście sami.
Nie rozumiałem o co chodzi, on kontynuował.
- Ja wiem przynajmniej co mnie czeka. Wiem co jest mi przeznaczone. Gdy byłem wolny za wszelką cenę chciałem poprawić wasze życie. Chciałem byście nie cierpieli. Lecz to wy cierpicie najwięcej. Waszym cierpieniem jest życie. Boicie się co będzie, bo nie możecie tego wiedzieć. Jesteście młodzi i młodo umieracie. Ja, czy inne podobne mi istoty żyjemy tysiąclecia, wy czujecie się szczęśliwi, gdy dosięgacie setki. Dodatkowo jesteście słabi. Nawet najsilniejszy z was i najbystrzejszy z was może umrzeć od przypadkowego ciosu w tył głowy, w wyniku nieszczęśliwego wypadku, z głodu czy choroby. Boicie się tak bardzo, że coś może pójść nie tak... że nie robicie nic. Wiecie, że wasza akcja może wam przynieść wstyd. Wiecie, że każde wasze słowo może zostać powtórzone i zapisane. Dlatego całe życie jesteście niemi. Gdy już zdecydujecie się działać, mówić nie jesteście sobą. Musicie zakładać maski. Maski kryjące złość, zazdrość, czy żal. Dlatego ja płaczę. Płaczę za was i za wami. Płaczę, żebyście wy nie musieli.

sobota, 11 listopada 2017

Pozytywny wiersz

 (Autorski wiersz VI)


Tak można też
Napisać chociaż raz
Pozytywny wiersz

Wiersz ten ma być wesoły
Bardzo miły i radosny
Niech zachwyca ludzi też
Mój pozytywny wiersz

Nie ma miejsca w nim na smutki
Wolny jest od zła i złości
Dobry jest do szpiku kości
Pozytywny wiersz

Choćby ludzie narzekali
Choćby wiersz ten przeczytali
Będą wiedzieć tylko jedno
Że to pozytywny wiersz

Taki wiersz niczym utopia
Nie kruszeje na nim kopia
Choć to proste jest jak persz
Taki to jest dobry wiersz

Jedna rzecz mnie tylko martwi
Jedna rzecz mnie niepokoi
Jeśli wiersz ten będzie marny
Czy to ludzi zadowoli?

Wiersz ma nieść w sobie przesłanie
Czy radosny, czy też smutny
Jeśli wiersz ma jeno bawić
To ten wiersz jest raczej nudny

Lecz wiersz dobry jest przyjemny
Lekki, łatwy, bardzo zdrowy
Ile nam ułatwia?
Nie wiem, także jestem nowy

Wiersz nie służy do wielbienia
Wiersz nie pragnie twojej czci
Wiersz służy do zrozumienia
Autora oraz jego dziw

Autor dziwny to normalność
Autor zdrowy? rzadka rzecz
Autor cierpi na bezsenność?
Autor nie chce mówić "cześć"?

Autor także jest człowiekiem
Raz wesołym, a raz smutnym
Jeden pisze wiersz o śmierci
Inny o deserze tłustym

Trudno się nam dostosować
Nie tolerujemy ram
Chcemy pisać tylko tyle
Co dusza mówi nam

Ja piszę co odczuwam
Nigdy nie oszukuję was
Jeśli przyjdzie mi ochota
Pojawi się nawet i kutas

środa, 8 listopada 2017

Pogrzeb samobójcy

(Autorski wiersz V)


Niedawno nikt o nim nie wiedział
Wczoraj zginął
Dziś go nie ma

Chociaż cała wieś go opłakuje
Czy on tego potrzebuje?
Nie dlatego zabił się

Gdyby wcześniej go docenili
Może jego zamiar by odmienili
Jutro pogrzebią go

Dzisiaj kubeł łez wylali
Wkrótce będą zapominali
Taki jest jego los

sobota, 4 listopada 2017

Łatwiej

(Autorski wiersz IV)


Łatwiej niż mówić jest człowiekowi
Dać się pociachać
Na górę się wdrapać
Z Szatanem się bratać

Łatwiej niż puścić jest człowiekowi
Dać się postrzelić
Po twarzy się zdzielić
Na dwa się podzielić

Gdy puścisz narażasz się na stratę
Do uszu wsadzasz więc watę
Nie chcesz wszystkiego słyszeć
Nie chcesz wszystkiego wiedzieć

środa, 1 listopada 2017

Zupa

(Autorska groteska)


Nie miałem ochoty na zupę, ale postanowiłem ją zrobić. Wyciągnąłem potrzebne przedmioty. Różnorakie warzywa, mięso, makaron, wodę. Wyjąłem także trochę ziół i soli. Zupę gotowałem dość długo i skrupulatnie, ale okazało się, że jest za słona. Wzruszyłem ramionami i wylałem ją. Nie mogłem zjeść czegoś tak słonego! Nie tracąc dobrego humoru, zdecydowałem się spróbować ponownie. Uwarzyłem więcej zupy. Ta była za mało słona. Wylałem ją. Dopiero po fakcie zauważyłem, jak głupio postąpiłem. Mogłem, przecież dosypać do zupy soli. Mówi się trudno i jak głosi znana maksyma: "do trzech razy sztuka". Ugotowałem kolejną porcję zupy. Ta była idealna. Nie za słona, nie za kwaśna, taka jak lubię. Spróbowałem trochę. Smakowała wspaniale, zapach jaki się wokół niej roztaczał też był niesamowity, aż zrobiło mi się szkoda. Nawet coś tak na pozór mało istotnego jak jej kolor, czy konsystencja ogromnie mi się podobały, dlatego czułem się nawet trochę smutno, gdy wylewałem całą tę porcję zupy. Pewnie była wyśmienita, ale nie miałem ochoty na zupę!