-
Następny proszę! - zakrzyknął lekarz donośnym basem ze swojego
gabinetu.
Rodowski
podniósł się niezgrabnie z krzesła. Poza tym, że niedawno wszedł
w jesień życia, doskwierała mu ciężka kontuzja, której dorobił
się podczas wojny. Gdyby nie rozmaite maści i środki
przeciwbólowe, nie byłby w stanie wstać z łóżka. Nawet
najmniejszy skurcz mięśni, ruch stawu skutkował cierpieniem. W
takich momentach zagryzał wargi, pocił się i z trudnością
powstrzymywał płacz. Nie był przyzwyczajony do okazywania
słabości. Całe szczęście przed przybyciem do szpitala, pochłonął
końskie dawki leków przeciwbólowych i teraz nie czuł już
właściwie niczego, nawet swoich własnych palców.
Wszedł
powoli do środka i niezgrabnie wgramolił się na stojące w
pomieszczeniu szpitalne łóżko. Nigdy nie lubił wizyt w gabinecie.
Wszystko w nich świeciło nienaturalną bielą. Dziwne,
rozmieszczone po całym pokoju przyrządy. Przygnębiający
minimalizm. Wystrój przypominający więzienną celę. Niczemu tutaj
nie ufał, nawet kranom. Szpitale kojarzyły mu się z chorobą i
umieraniem, bardziej niż ze zdrowiem, i życiem. Kto wie, jaka woda
przepływa tymi rurami i czy ta ciecz to faktycznie jedynie niegroźna
woda? Wszystko tu wydawało się przesiąknięte jakąś nieokreśloną
zarazą, zakorzenioną w każdej płytce i cegle. Wolał niczego nie
tykać. Kto wie, czy nie złapie tu jakiegoś paskudztwa. Jakby nie
miał dość problemów z toczącymi go chorobami.
-
Panie doktorze.
-
Słucham?
Przy
biurku siedział siwy mężczyzna, starszy jeszcze od Rodowskiego i
wpatrywał się w ekran komputerowy, poprawiając swoje przedpotopowe
binokle. Nie zwracał uwagi na pacjenta. Zbyt zajęty był papierkową
robotą. Czy kolumna piąta zgadza się z dziewiętnastą? Zastosował
poprawną komendę? Poza tym nie może zapomnieć, że każdy
dokument należy zapisywać w trzech rozszerzeniach: .xslm, .pdf,
.txt. Pisanie na komputerze nie wydawało mu się nawet najgorsze,
chociaż każdy przycisk naciskał powoli i ze skupieniem godnym
turniejowego szachisty, przez co pacjentom zdawało się, że każda
wizyta trwa tutaj wieki. Znacznie bardziej przeszkadzał mu niedobór
kofeiny. Na cały dzień pracy musiał starczyć mu jeden czajnik do
zaparzenia herbaty lub kawy. Najgorsze, że czajnik był bardzo mały
i nie mógł wlać do niego zbyt wiele wody, którą przynosił ze
swojego domu. On także czuł, że coś jest nie tak z tutejszymi
rurami i ta pożółkła, mętna ciecz, nadaje się być może do
opłukiwania narzędzi, ale z pewnością nie jego herbaty.
-
Nie chcę brać już tych leków. - oznajmił Rodowski.
-
Których? - zapytał lekarz, który miał prawo nie wiedzieć, o jaki
specyfik mu chodzi, w końcu oboje wiedzieli, że recepty otrzymywane
przez Rodowskiego były dłuższe od listy zakupów.
-
Tych „szczęśliwych pigułek”. Wie pan, o które mi chodzi.
-
Delikwent pragnie być hoży, więc imperatywem powinno być dla
delikwenta przyjmowanie zaordynowanych mu specyfików.
Wszystko
w lekarzu było archaiczne. Wygląd, zachowanie, nawet sposób
mówienia. Jakby roztaczał wokół siebie magiczną aurę, która
wszystko, co znajdzie się w jej obrębie, cofała wstecz
przynajmniej o kilka dekad. Rodowski nie mógł tego stwierdzić z
pewnością, ale nie zdziwiłby się, gdyby lekarz posiadał moc
podobną do dotyku Midasa. Poza tym jak inaczej można wyjaśnić, że
jego okulary wyglądały, jakby pochodziły z epoki kolonialnej?
Pewnie pewnego dnia trafił do sklepu okulistycznego, przymierzył
pierwszą parę i zamienił je samym tylko dotykiem w
dziewiętnastowieczne binokle. Nieszczęsny właściciel musiał
zażądać od niego natychmiastowego zakupu i opuszczenia sklepu, bo
kto inny mógłby nosić na nosie równie stary, pordzewiały kawałek
metalu?
-
Kiedy ja się nawet gorzej po nich czuję. Mam wrażenie, że leki
się mieszają i całymi dniami czuję się chory.
-
Delikwent w takim razie niech ich nie miesza. Azaliż rzekłem,
używek basta…
-
Kiedy ja żadnych nie biorę! - wtrącił Rodowski.
-
Zamilcz! Niech delikwent nie miesza, to nie będzie odczuwać
nudności.
-
Wiem, że doktor mówił, kiedy brać i które…
-
Ale nie usłuchałeś?
-
Właśnie starałem się, ale doba ma tylko dwadzieścia cztery
godziny, a więc branie tych leków jest awykonalne, bo one są
przeznaczone na co najmniej dwadzieścia dziewięć. Nawet jakbym nie
spał, żeby brać leki o wskazanej porze, to skąd ja wyczaruję
dodatkowe pięć godzin?
-
Delikwent Rodowski ciągle tylko narzeka. Wasze warcholstwo
przekonuje mnie, iż być może wcale nie pożądacie być hoży?
-
„Chorzy” czy „hoży”? - zapytał zdezorientowany Rodowski.
-
No przecież mówię! - zdenerwował się lekarz. - „Hoży”, samo
„h” i „ż” z kropką.
-
Może są jakieś inne metody? Ja chcę być zdrowy.
-
Delikwent lęka się lobotomii i zapiera przed elektrowstrząsami, to
co konsyliarz taki jak ja może jeszcze uczynić?
Rodowski
wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia. Poza tym, że bardzo lękał
się tak drastycznych zabiegów, nie chciał urazić lekarza. Nie ze
względu na swoją sympatię, po prostu miał pewność, że nie
znajdzie lepszego, jeżeli w ogóle trafi na jakiegoś z wolnymi
terminami.
-
Zdaję się na doktora, ale może jest jakaś alternatywa?
-
Delikwent ma słuszność. Uczynię delikwenta hożym, choćbym
zmuszony był wstąpić do piekieł!
-
Może po prostu przyjdę innego dnia… - Rodowski wstał i chciał
się powoli wycofać.
-
Jakiż termin delikwent posiadał?
-
Trzynasta trzydzieści siedem.
-
Na tę chwilę jest zaś?
-
Dwudziesta pierwsza trzydzieści siedem, co z tego?
-
Azaliż nie dostrzega delikwent, iż oczekiwanie trwało około ośmiu
godzin? Jakże tak opuszczać publiczny lazaret bez preskrypcji?
-
Właściwie to krócej, bo jestem przyzwyczajony do tych opóźnień.
Zdążyłem przynajmniej ugotować obiad, odwiedzić wnuki, ułożyć
puzzle.. Natomiast doktor wydaje się dziś jakiś nie w sosie. Chyba
przydałoby się doktorowi wypocząć. Te podkrążone oczy i
zmęczenie wypisane na twarzy...
-
Nonsens! Poczuwam się w pełni mych sił witalnych! - lekarz oburzył
się.
-
To niech mi doktor coś wreszcie zapisze. Dziś znowu prozac, xanax
i…
-
Nie, bynajmniej. Muszę powołać się na wyższą instancję!
Delikwent Rodowski otrzyma specjalne skierowanie. - odrzekł doktor i
zaczął coś zapisywać.
-
Co to? - zapytał Rodowski odbierając kartkę.
-
Skierowanie na amputację.
-
Czego? Kończyn? Aż tak źle się nie czuję…
-
Nie, bynajmniej. Delikwent niechże się nie obawia. To wyłącznie
amputacja głowy.
-
Ach, skoro tak, to dziękuję. Doktorze, mogę zadać jeszcze jedno
pytanie?
-
Naturalnie.
-
Czemu w terminach znajduje się zawsze siódemka na końcu?
-
Otóż to kawał akademicki, związany z liczbami pierwszymi.
Delikwent pragnie usłyszeć?
-
Długi?
-
Nie, bynajmniej. Zapisaliśmy go ongiś, to jedynie siedem stron
formatu A4.
-
To nie, dziękuję za skierowanie. Do widzenia.
-
Bywaj! - odkrzyknął lekarz i nie czekając nawet chwili wydarł
się. - Następny!
Rodowski
wyszedł pośpiesznie z budynku i był ogromnie zadowolony. Wreszcie
nie będzie odczuwał tych paskudnych nudności. Może nawet pierwszy
raz od dawna porządnie się wyśpi. Była to prawdopodobnie
najkrótsza wizyta u lekarza, jaką dotychczas miał nieprzyjemność
odbyć. Spojrzał teraz na skierowanie i załamał się. Dziś
czternasty sierpnia dwa tysiące ósmego roku. Zabieg zaś odbyć
miał się szesnastego sierpnia, ale dopiero dwa tysiące sto
osiemnastego roku.
Zły
na siebie, doktora i służbę zdrowia chciał wyjść na ulicę,
lecz w korytarzu zatrzymał go piegowaty młodzieniec.
-
Przepraszam pana. - zaczął, drżąc jak osika. - To gabinet jakiego
lekarza?
-
Ten? - Rodowski odwrócił głowę i wskazał w stronę pokoju, z
którego niedawno wyszedł.
-
Tak.
-
Ornitologa.
Rodowski
podszedł z chłopakiem do drzwi gabinetu. Wskazał na wiszącą nad
drzwiami srebrną tabliczkę, gdzie napisano „Lekarz medycyny.
Specjalista ornitologii”. Obok tego widniało jakieś zamazane
nazwisko, które być może należało do doktora, lecz wytarło się
dawno temu.
-
Ornitologa? Czym się zajmuje?
-
Nie wiem, nikt nigdy mi nie powiedział, ale słyszałem, że to
chyba lekarz od zębów lub kręgosłupa. Rząd nie ma pieniędzy na
zatrudnianie innych lekarzy. Zostali ornitolodzy, mikologowie,
sowietologowie i paru innych... To podobno bardziej opłacalne, ale
bez obaw, skończył kurs internetowy. Na którą godzinę masz
wizytę chłopcze?
-
Dwudziestą drugą trzydzieści siedem.
-
W takim razie powodzenia. - odparł Rodowski przekonany, że chłopak
nigdy nie wejdzie do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz