Grzesznicy
Północne
Włochy są piękne o każdej porze roku, szczególnie, gdy niebo
jest bezchmurne, a księżyc świeci tak jasno jak tamtej nocy.
Pamiętam, gdy widziałem twarze wszystkich zgromadzonych.
Wykrzywione w grymasie nienawiści i pogardy. Patrzyli na nas nie jak
na ludzi, a bardziej jak na kreatury gorsze od zwierząt. Z przodu
tłumu stał półślepy kapłan łgarz, który żywo gestykulując,
głosił mądrości biblijne i słowa potępienia. Teraz zdawał się
człowiekiem cnotliwym i bogobojnym, jakby pisma świętych znał na
pamięć lub nawet asystował przy ich spisaniu. Nie miało to jednak
odzwierciedlenia w czynach. Nazywał się Damiano, pochodził chyba z
okolic Florencji, jednak lokalnym proboszczem był już od
dziesięcioleci. Ludzie polegali na nim, widząc w nim człowieka
bożego, osobę niezłomnych zasad. Z ochotą przekazywali w jego
ręce datki, które miały wspomóc Kościół i umożliwiać mu
rozwój. Bywałem jednak niejednokrotnie na plebanii, kiedy służyłem
za pośrednika naszego feudała, któremu wiernie służyłem.
Widziałem cały przepych, w którym żyli duchowni w swej
„skromności”. Na stołach zawsze można było znaleźć
łabędzie, pawie i przepiórki, figi, daktyle, wina oraz wiele
innych delikatesów. Nie brakowało im nigdy soli, cukru, różnych
ziół, zaopatrzeni byli nawet w odrobinę szafranu. Jedli niekiedy
lepiej niż nasz pan, który sam chętnie dokładał do tego zbytku.
Bardzo dbali też o wystrój. Poza kolorowymi witrażami i
ornamentami kościół posiadał piękny, bogato zdobiony ołtarz,
zrobiony przed laty na specjalne zamówienie oraz ogromny krucyfiks,
wyrzeźbiony ręką znakomitego artysty. Nie mogę powiedzieć, że
kościół nie dawał niczego lokalnej społeczności. Zatrudniał
ubogie kobiety do pomocy w kuchni, biednych mężczyzn do prac
wymagających pewnej tężyzny fizycznej lub ogólnej zaradności, a
nawet sieroty i wiejskie dzieci do sprzątania w świątyni oraz na
plebani. Ojciec Damiano nie miał jednak nigdy wysokiego zdania o
prostym ludzie i wypłacał pensje umożliwiające przeżycie, jednak
niepoprawiające w dużym stopniu sytuacji materialnej tych ludzi.
Ponadto krążyły plotki na temat intymnej relacji, jaką miał on
utrzymywać z niektórymi parafiankami. Ksiądz Ivo – wikariusz –
był człowiekiem zupełnie innym, a przynajmniej sprawiał takie
wrażenie. Zdawał się znaczenie bardziej wrażliwy na problemy
prostego ludu. Raz nawet podsłuchałem niechcący, gdy kłócił się
z proboszczem o pieniądze oraz na co są one przeznaczane i o
sytuację Kościoła. Szkoda, że ojciec Ivo jakiś czas temu wstąpił
do franciszkanów i nas opuścił.
Proboszcz
stał teraz dumnie obok wioskowej straży, odpowiedzialnej za nadzór
nad całym widowiskiem i pomagającej w organizacji. Ubrani byli
porządnie, bardziej jak wojsko niż chłopi, jednak po wyrazie
twarzy i zachowaniu łatwo było poznać, że to ludzie prości,
którzy nie grzeszyli inteligencją. Wyglądali trochę jak
zwierzęta, które długo głodowały, lecz wreszcie zostały
puszczone wolno i szybkim tempem rzuciły się do koryta. Ich
świńskie oczka i bezwstydne uśmiechy paliły mą duszę bardziej
niż płomienie. Wyglądali na dumnych ze swoich dokonań, jakby nie
chodziło tu o spalenie dwóch „grzeszników”, a co najmniej
egzekucję samego Heroda. Byli to głównie ludzie podli i chciwi.
Większość z nich nadużywała swojej pozycji do zaspokajania
własnych, samolubnych potrzeb. Niewielu z nich faktycznie czuło, że
służy jakiejś idei, by strzec ludzi, dbać o porządek i
sprawiedliwość w wiosce. Ci, którzy naprawdę do czegoś się
nadawali, najczęściej szybko przechodzili na bezpośrednią służbę
dla naszego pana przyjmującego dobrych ludzi z otwartymi ramionami.
Tuż za plecami strażników stała cała lokalna starszyzna.
Większość ściskała w dłoniach różańce lub krzyże, a wszyscy
w ogromnym skupieniu słuchali księdza i przytakiwali każdemu słowu
z ust jego.
-
Pismo rzecze: „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak
się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani
śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli.”
Ludzie
wtórowali mu wrzeszcząc słowa, które w każdej innej sytuacji
uznane zostałyby za bluźnierstwa, ale w tych okolicznościach
spotykały się nawet z aprobatą duchownego. To byli nasi sąsiedzi.
Wielu z nich w przeszłości nigdy nie powiedziałoby o nas złego
słowa. Temu pomogłem kiedyś w kryciu dachu, tamtemu mój ojciec
zeszłej jesieni pożyczył narzędzia, a dzieci tamtych moja matka
niejednokrotnie częstowała swoimi wypiekami. Razem z nimi
pracowaliśmy w polu, spotykaliśmy się przy jednym ognisku i
chodziliśmy do jednej świątyni. Wychowywaliśmy się na jednej
ziemi i żyliśmy razem. Nagle, jakby ktoś rzucił na wieś naszą
zły urok, stałem się dla nich obcym. Nie widzieli już we mnie
uczciwego człowieka, giermka naszego pana, syna kowala, jedynie
zagrożenie. Żaden z nich nie widział nigdy na oczy wiedźmy,
diabła. Słyszeli jednak bardzo dużo o tych stworach z piekła
rodem i zepsuciu, które rzekomo szerzyły, a ponieważ nie mieli
żadnego z nich pod ręką, musieli zadowolić się nami. Szybko
zresztą przypisano nam również wiele innych „zbrodni”. Według
zebranej tłuszczy byliśmy odpowiedzialni za nieurodzaj, przymrozki,
suszę, czyraki, a nawet kwaśnienie mleka. Każdy kolejny zarzut był
jeszcze bardziej oryginalny od poprzedniego. Nawet mimo bólu kąciki
moich ust mimowolnie się unosiły, gdy zmuszony byłem słuchać
tego bełkotu.
-
„Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa
Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani
cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z
sobą.”
Nieliczni
stali z boku i chyba współczuli nam, płonącym na stosie.
Odwróceni byli plecami lub bokiem. Woleli nie patrzeć niż
reagować… jednak trudno ich winić. Kościół nie pozostawiał
złudzeń. Wszelka forma sprzeciwu była natychmiast tępiona, a
każdy odstępca uznawany za heretyka i unieszkodliwiany z
zatrważającą bezwzględnością, i okrucieństwem. Zabawne, że im
częściej ktoś bywał w świątyni, tym głośniej krzyczał i
mocniej nienawidził. Spośród zebranych jedynie nieliczni czuli, że
coś jest nie tak i Jezus nie to miał na myśli, gdy mówił o Bożym
miłosierdziu. Ksiądz dalej mówił swoje, a ja myślałem o innych
wersach, które nieraz słyszałem przecież w tym samym kościele.
Jezus rzekł: „A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki
w oku swoim nie dostrzegasz? Albo jak powiesz bratu swemu: Pozwól,
że wyjmę źdźbło z oka twego, a oto belka jest w oku twoim?
Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz,
aby wyjąć źdźbło z oka brata swego.” Czy wszyscy zapomnieli o
przykazaniu miłości? Jeszcze raz wytężyłem wzrok i przyjrzałem
się zgromadzonym. Było mi tak gorąco i robiło mi się ciemno
przed oczyma, ale chciałem być pewien. Wiedziałem, że pana wśród
nich nie będzie. Ze swoimi ludźmi ruszył chyba na wojnę, pomóc
jakiemuś krewnemu. Myślałem, że może dojrzę gdzieś swoich
rodzicieli, ale wtem sobie przypomniałem, że grzebaliśmy ich
tydzień temu i całą wsią zebraliśmy się wtedy na pogrzebie. Ich
dusze też wydawały się nieobecne, pewnie wejść już zdołały do
nieba. Tydzień temu? Teraz wydawało się to tak odległe. Kiedy
były te czasy i kto je odebrał? Gdzie podziali się ludzie, co ze
mną płakali, zapalali świecie, kopali w ziemi i składali kwiaty?
Kim byli ci, którzy stali przede mną?
-
„Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego
królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się
nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i
zgrzytanie zębów.”
W
ostatnich chwilach swojego żywota nawet nie myślałem o nienawiści.
Mój umysł trochę błądził, jednak starałem się jeszcze
zachować przytomność. Wszystkie negatywne myśli kotłowały się
w mojej głowie, ale nie mogły być silniejsze od tego jednego
uczucia, które nawet w tym momencie przeżywałem z największą
intensywnością. Marcello – mój ukochany płonął u mego boku.
Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Jedyne, czego zawsze
pragnąłem, to jego szczęścia.
Robiłem, co mogłem, okazywałem mu troskę i dawałem tyle, ile
byłem w stanie. Żałuję, że nie mogłem zagwarantować mu
bezpieczeństwa. On nigdy większej wagi do niego nie przywiązywał.
Lubił ryzykować. Zawsze był pełen buty, niepokorny i śmiał się
w twarz niebezpieczeństwu. Czy to nas zgubiło? Nie można jednak
nas winić, jak długo człowiek może ukrywać, kim jest i co czuje?
Czy człowiek niemogący okazać swojego uczucia jest w ogóle osobą?
Czym ktoś bez serca będzie się różnił od zimnego głazu, z
którego osobę owszem, można uformować, ale nigdy nie będzie
prawdziwie żywy? Próbowałem na niego spojrzeć, chociaż trudno
było mi obrócić głowę. Sznury mocujące mnie do drewnianego
pala, skutecznie krępowały
ruchy. Może to i lepiej, że nie widziałem, kiedy umierał. Miałem
nadzieję, że tak jak ja nie żałuje tego kim byliśmy… jesteśmy.
Jaki jest sens w rozpaczaniu nad życiem teraz, gdy właśnie się
kończy? Odczuwałem przygnębienie myślą, że być może drugi raz
nie ujrzę jego twarzy. Smagały nas języki ognia, jednak z każdą
chwilą ból zdawał się coraz słabszy. Teraz nie czułem go prawie
wcale. Wdychałem dym. Nie mogłem przestać kaszleć, gdy wchodził
w moje nozdrza i drapał w gardło. Jednak z każdym wdechem czułem
się bardziej senny i coraz mniej dochodziły do mnie bodźce z
otoczenia. Robiło się coraz ciemniej. Przestałem widzieć nawet
twarze ludzi przede mną i wyglądali już tylko jak majaczące,
kolorowy plamy. Wrzask też zaczął już cichnąć. Przede mną były
tylko czarne kleksy, które być może niezgrabny pisarz pozostawił
na pergaminie. Zamknąłem oczy. Zasnąłem.