czwartek, 13 grudnia 2018

Grzesznicy


Grzesznicy

Północne Włochy są piękne o każdej porze roku, szczególnie, gdy niebo jest bezchmurne, a księżyc świeci tak jasno jak tamtej nocy. Pamiętam, gdy widziałem twarze wszystkich zgromadzonych. Wykrzywione w grymasie nienawiści i pogardy. Patrzyli na nas nie jak na ludzi, a bardziej jak na kreatury gorsze od zwierząt. Z przodu tłumu stał półślepy kapłan łgarz, który żywo gestykulując, głosił mądrości biblijne i słowa potępienia. Teraz zdawał się człowiekiem cnotliwym i bogobojnym, jakby pisma świętych znał na pamięć lub nawet asystował przy ich spisaniu. Nie miało to jednak odzwierciedlenia w czynach. Nazywał się Damiano, pochodził chyba z okolic Florencji, jednak lokalnym proboszczem był już od dziesięcioleci. Ludzie polegali na nim, widząc w nim człowieka bożego, osobę niezłomnych zasad. Z ochotą przekazywali w jego ręce datki, które miały wspomóc Kościół i umożliwiać mu rozwój. Bywałem jednak niejednokrotnie na plebanii, kiedy służyłem za pośrednika naszego feudała, któremu wiernie służyłem. Widziałem cały przepych, w którym żyli duchowni w swej „skromności”. Na stołach zawsze można było znaleźć łabędzie, pawie i przepiórki, figi, daktyle, wina oraz wiele innych delikatesów. Nie brakowało im nigdy soli, cukru, różnych ziół, zaopatrzeni byli nawet w odrobinę szafranu. Jedli niekiedy lepiej niż nasz pan, który sam chętnie dokładał do tego zbytku. Bardzo dbali też o wystrój. Poza kolorowymi witrażami i ornamentami kościół posiadał piękny, bogato zdobiony ołtarz, zrobiony przed laty na specjalne zamówienie oraz ogromny krucyfiks, wyrzeźbiony ręką znakomitego artysty. Nie mogę powiedzieć, że kościół nie dawał niczego lokalnej społeczności. Zatrudniał ubogie kobiety do pomocy w kuchni, biednych mężczyzn do prac wymagających pewnej tężyzny fizycznej lub ogólnej zaradności, a nawet sieroty i wiejskie dzieci do sprzątania w świątyni oraz na plebani. Ojciec Damiano nie miał jednak nigdy wysokiego zdania o prostym ludzie i wypłacał pensje umożliwiające przeżycie, jednak niepoprawiające w dużym stopniu sytuacji materialnej tych ludzi. Ponadto krążyły plotki na temat intymnej relacji, jaką miał on utrzymywać z niektórymi parafiankami. Ksiądz Ivo – wikariusz – był człowiekiem zupełnie innym, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Zdawał się znaczenie bardziej wrażliwy na problemy prostego ludu. Raz nawet podsłuchałem niechcący, gdy kłócił się z proboszczem o pieniądze oraz na co są one przeznaczane i o sytuację Kościoła. Szkoda, że ojciec Ivo jakiś czas temu wstąpił do franciszkanów i nas opuścił.
Proboszcz stał teraz dumnie obok wioskowej straży, odpowiedzialnej za nadzór nad całym widowiskiem i pomagającej w organizacji. Ubrani byli porządnie, bardziej jak wojsko niż chłopi, jednak po wyrazie twarzy i zachowaniu łatwo było poznać, że to ludzie prości, którzy nie grzeszyli inteligencją. Wyglądali trochę jak zwierzęta, które długo głodowały, lecz wreszcie zostały puszczone wolno i szybkim tempem rzuciły się do koryta. Ich świńskie oczka i bezwstydne uśmiechy paliły mą duszę bardziej niż płomienie. Wyglądali na dumnych ze swoich dokonań, jakby nie chodziło tu o spalenie dwóch „grzeszników”, a co najmniej egzekucję samego Heroda. Byli to głównie ludzie podli i chciwi. Większość z nich nadużywała swojej pozycji do zaspokajania własnych, samolubnych potrzeb. Niewielu z nich faktycznie czuło, że służy jakiejś idei, by strzec ludzi, dbać o porządek i sprawiedliwość w wiosce. Ci, którzy naprawdę do czegoś się nadawali, najczęściej szybko przechodzili na bezpośrednią służbę dla naszego pana przyjmującego dobrych ludzi z otwartymi ramionami. Tuż za plecami strażników stała cała lokalna starszyzna. Większość ściskała w dłoniach różańce lub krzyże, a wszyscy w ogromnym skupieniu słuchali księdza i przytakiwali każdemu słowu z ust jego.
- Pismo rzecze: „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli.”
Ludzie wtórowali mu wrzeszcząc słowa, które w każdej innej sytuacji uznane zostałyby za bluźnierstwa, ale w tych okolicznościach spotykały się nawet z aprobatą duchownego. To byli nasi sąsiedzi. Wielu z nich w przeszłości nigdy nie powiedziałoby o nas złego słowa. Temu pomogłem kiedyś w kryciu dachu, tamtemu mój ojciec zeszłej jesieni pożyczył narzędzia, a dzieci tamtych moja matka niejednokrotnie częstowała swoimi wypiekami. Razem z nimi pracowaliśmy w polu, spotykaliśmy się przy jednym ognisku i chodziliśmy do jednej świątyni. Wychowywaliśmy się na jednej ziemi i żyliśmy razem. Nagle, jakby ktoś rzucił na wieś naszą zły urok, stałem się dla nich obcym. Nie widzieli już we mnie uczciwego człowieka, giermka naszego pana, syna kowala, jedynie zagrożenie. Żaden z nich nie widział nigdy na oczy wiedźmy, diabła. Słyszeli jednak bardzo dużo o tych stworach z piekła rodem i zepsuciu, które rzekomo szerzyły, a ponieważ nie mieli żadnego z nich pod ręką, musieli zadowolić się nami. Szybko zresztą przypisano nam również wiele innych „zbrodni”. Według zebranej tłuszczy byliśmy odpowiedzialni za nieurodzaj, przymrozki, suszę, czyraki, a nawet kwaśnienie mleka. Każdy kolejny zarzut był jeszcze bardziej oryginalny od poprzedniego. Nawet mimo bólu kąciki moich ust mimowolnie się unosiły, gdy zmuszony byłem słuchać tego bełkotu.
- „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą.”
Nieliczni stali z boku i chyba współczuli nam, płonącym na stosie. Odwróceni byli plecami lub bokiem. Woleli nie patrzeć niż reagować… jednak trudno ich winić. Kościół nie pozostawiał złudzeń. Wszelka forma sprzeciwu była natychmiast tępiona, a każdy odstępca uznawany za heretyka i unieszkodliwiany z zatrważającą bezwzględnością, i okrucieństwem. Zabawne, że im częściej ktoś bywał w świątyni, tym głośniej krzyczał i mocniej nienawidził. Spośród zebranych jedynie nieliczni czuli, że coś jest nie tak i Jezus nie to miał na myśli, gdy mówił o Bożym miłosierdziu. Ksiądz dalej mówił swoje, a ja myślałem o innych wersach, które nieraz słyszałem przecież w tym samym kościele. Jezus rzekł: „A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz? Albo jak powiesz bratu swemu: Pozwól, że wyjmę źdźbło z oka twego, a oto belka jest w oku twoim? Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło z oka brata swego.” Czy wszyscy zapomnieli o przykazaniu miłości? Jeszcze raz wytężyłem wzrok i przyjrzałem się zgromadzonym. Było mi tak gorąco i robiło mi się ciemno przed oczyma, ale chciałem być pewien. Wiedziałem, że pana wśród nich nie będzie. Ze swoimi ludźmi ruszył chyba na wojnę, pomóc jakiemuś krewnemu. Myślałem, że może dojrzę gdzieś swoich rodzicieli, ale wtem sobie przypomniałem, że grzebaliśmy ich tydzień temu i całą wsią zebraliśmy się wtedy na pogrzebie. Ich dusze też wydawały się nieobecne, pewnie wejść już zdołały do nieba. Tydzień temu? Teraz wydawało się to tak odległe. Kiedy były te czasy i kto je odebrał? Gdzie podziali się ludzie, co ze mną płakali, zapalali świecie, kopali w ziemi i składali kwiaty? Kim byli ci, którzy stali przede mną?
- „Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.”
W ostatnich chwilach swojego żywota nawet nie myślałem o nienawiści. Mój umysł trochę błądził, jednak starałem się jeszcze zachować przytomność. Wszystkie negatywne myśli kotłowały się w mojej głowie, ale nie mogły być silniejsze od tego jednego uczucia, które nawet w tym momencie przeżywałem z największą intensywnością. Marcello – mój ukochany płonął u mego boku. Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Jedyne, czego zawsze pragnąłem, to jego szczęścia. Robiłem, co mogłem, okazywałem mu troskę i dawałem tyle, ile byłem w stanie. Żałuję, że nie mogłem zagwarantować mu bezpieczeństwa. On nigdy większej wagi do niego nie przywiązywał. Lubił ryzykować. Zawsze był pełen buty, niepokorny i śmiał się w twarz niebezpieczeństwu. Czy to nas zgubiło? Nie można jednak nas winić, jak długo człowiek może ukrywać, kim jest i co czuje? Czy człowiek niemogący okazać swojego uczucia jest w ogóle osobą? Czym ktoś bez serca będzie się różnił od zimnego głazu, z którego osobę owszem, można uformować, ale nigdy nie będzie prawdziwie żywy? Próbowałem na niego spojrzeć, chociaż trudno było mi obrócić głowę. Sznury mocujące mnie do drewnianego pala, skutecznie krępowały ruchy. Może to i lepiej, że nie widziałem, kiedy umierał. Miałem nadzieję, że tak jak ja nie żałuje tego kim byliśmy… jesteśmy. Jaki jest sens w rozpaczaniu nad życiem teraz, gdy właśnie się kończy? Odczuwałem przygnębienie myślą, że być może drugi raz nie ujrzę jego twarzy. Smagały nas języki ognia, jednak z każdą chwilą ból zdawał się coraz słabszy. Teraz nie czułem go prawie wcale. Wdychałem dym. Nie mogłem przestać kaszleć, gdy wchodził w moje nozdrza i drapał w gardło. Jednak z każdym wdechem czułem się bardziej senny i coraz mniej dochodziły do mnie bodźce z otoczenia. Robiło się coraz ciemniej. Przestałem widzieć nawet twarze ludzi przede mną i wyglądali już tylko jak majaczące, kolorowy plamy. Wrzask też zaczął już cichnąć. Przede mną były tylko czarne kleksy, które być może niezgrabny pisarz pozostawił na pergaminie. Zamknąłem oczy. Zasnąłem.